Music

piątek, 29 czerwca 2018

OGŁOSZENIE

Cześć,

Mam dla Was ważną informację:
przerwa na blogu przeciągnie się z powodów organizacyjno-technicznych.
Nowy post może najszybciej pojawić się w sierpniu, ale to też nie jest pewne!

Mam nadzieję, że poczekacie jeszcze trochę. :)
Zawsze możecie poczytać sobie poprzednie części.
Może w międzyczasie pojawią się nowi czytelnicy...

Nie zrażajcie się, nie zapomniałem o Mieście Mroku.
Po prostu nie mam jak pisać.

Do następnego,
-S.

sobota, 31 marca 2018

Rozdział 4.5


Niedziela, 19 czerwca 2016, godzina 10:40
Daniel otworzył oczy i zorientował się, że leży na podłodze. W mgnieniu oka podniósł się, a świat przed nim zawirował. Nastolatek zastygł bez ruchu, zamrugał i po kilkunastu sekund przypomniał sobie, co się stało. 
 Cholerny Wąż  burknął. — Po jakie licho mu Octavian?!
Swanson rozglądał się, szepcząc:
— I co ja mam teraz zrobić? Za Chiny sam ich nie znajdę.
I kiedy tak myślał, jego wzrok przykuła stojąca w kącie pokoju walizka. Nie zastanawiając się długo, podszedł do niej i otworzył ją. 
— Och — jęknął Daniel, widząc bokserki Octaviana z Simpsonami. Pod ni-mi leżała para z C-3PO z Gwiezdnych Wojen. — To dla mnie za wiele.
Chłopak zaczął wyciągać rzeczy i kłaść je na łóżku mężczyzny. 
— Niech tu będzie coś, co pomoże mi cię odnaleźć — mruczał Daniel, a kolejne warstwy ubrań lądowały na pościeli. — No dalej...
W końcu nastolatek znalazł to, czego szukał — jego oczy aż pojaśniały z podekscytowania.
Otóż na dnie walizki leżały ułożone księgi magii. Swanson omal nie za-klaskał z uciechy. 
Coś było jednak nie tak. Daniel wyjął 1 tom, a w walizce w jego miejscu pojawił się kolejny — i tak z każdym następnym. 
— Tu jest jakiś portal, że te książki się nie kończą? — westchnął Swanson i przesunął walizką po podłodze. Nie znalazłszy nic niezwykłego, chłopak wzruszył ramionami i zaczął wertować 1 z ksiąg.

***

Niedziela, 19 czerwca 2016, godzina 13:28
— Czy ja mówię jakoś niewyraźnie?! — parsknął Zayn, a pielęgniarka za kontuarem zgromiła go spojrzeniem. — Chciałem dostać tylko surowicę i już ją dostałem. Czuję się dobrze i idę teraz do domu!
W poczekalni było niesamowicie głośno. Ludzie wchodzili i wychodzili, rozmawiali, śmiali się, płakali. Zayn nie miał ochoty dłużej tam przebywać, niż było to konieczne.
— Nigdzie nie pójdziesz! — warknęła kobieta, a oczy omal nie wyszły jej z orbit. — Bez zgody lekarza nigdzie cię nie puszczę.
Norton spojrzał na pielęgniarkę, jak na wariatkę. Do głowy przyszły mu wiele obraźliwych epitetów, jakimi mógłby obdarzyć pracownicę szpitala, ale powstrzymał się. Bądź miły, Zayn, powtarzała jego babcia. Bądź miły, to inni dla ciebie też będą. Szkoda.
— Naprawdę nic mi nie jest — zapewniał nastolatek. — Nie widzi pani, że wszystko ze mną w porządku?
Pielęgniarka machnęła przecząco głową i nagle jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
— Panie doktorze — przywitała się kobieta, kiedy Richard z Maddie zbli-żyli się do recepcji. 
— Dzień dobry — powiedział mężczyzna. — Przyszedłem po wypis dla cór-ki. 
— Chwilka — odparła i zaczęła przeszukiwać biurko. 
— Cześć, Zayn — zwrócił się do niego ojciec Maddie, a dziewczynka u-śmiechnęła się do nastolatka. 
— Dzień dobry. Cześć. — Powiedział Zayn. — Mógłby pan powiedzieć tej tu pani, że mogę iść do domu...
Richard zmarszczył brwi i zapytał, co się stało. Zayn wyrzucał słowa z ust z niewiarygodną szybkością: jak to ugryzł go rano wąż, przyjechał do szpitala po odtrutkę i chciałby wrócić do domu, ale pielęgniarka mu nie pozwala.
Mężczyzna podrapał się po głowie i kiedy kobieta podawała mu wypis córki, oznajmił: 
— Zayn pójdzie ze mną. — Widząc jej minę, dodał: — Nic mu nie będzie. To tylko głupi wąż.
Wychodząc ze szpitala, Maddie parsknęła:
— Niby głupi wąż, ale mnie kazał leżeć w szpitalu przez tyle czasu.

***

Richard, Zayn i Maddie szli spacerkiem, kiedy ten pierwszy zapytał:
— Gdzie ty chodziłeś, Zayn, że zostałeś ukąszony przez węża?
Norton zaczął gorączkowo zastanawiać się nad odpowiedzią i wypalił coś o gęstych krzakach. Mężczyzna wyraźnie go nie słuchał, bo nagle zawołał Daniel! i wszyscy spojrzeli w stronę domu Swansonów, gdzie przy drzwiach stał siedemnastolatek.
Dan zamarł, trzymając klamkę w 1 dłoni, a w drugiej dużą walizkę. Su-per, pomyślał i odwrócił się. 
— Cześć — powiedział, kiedy cała trójka zbliżyła się do niego.
Richard zmierzył syna uważnym spojrzeniem, ale to Maddie zapytała:
— Co to za walizka?
— Nie twój interes — odparł Daniel, a młodsza siostra wystawiła mu ję-zyk.
— Po co ci ta walizka? — zapytał Richard, na co syn burknął: — Po nic. 
— To moja walizka — skłamał Zayn. — Potrzebuję jej i poprosiłem Dana, żeby ją dla mnie przyniósł.
— Do naszego domu? — zapytał Richard ironicznie i przeszedł przez drzwi.
Kiedy wszyscy znaleźli się w środku, Daniel zamknął je i przewrócił ocza-mi.
— Mógłbyś zanieść to do mojego pokoju? — poprosił Zayna, podając mu walizkę. 
Przyjaciel kiwnął głową i poszedł na górę.
— Jak ci minął dzień? — zapytał Richard, patrząc na syna z salonu. 
— Jakoś — mruknął Daniel i zmarkotniał. 
Ich wymianę zdań przerwał głośny okrzyk Zayna. Młody Swanson natych-miast pobiegł na schody i wybałuszył oczy na widok przewróconego Nortona. 
— Co się stało? — zapytał, pomagając mu wstać.
— Zakręciło mi się głowie — jęknął przyjaciel.
— Wszystko w porządku? — zawołał Richard, a Daniel odkrzyknął, że Zayn się przewrócił.
     Siedemnastolatek wziął go pod ramię i zaprowadził do swojego pokoju, gdzie usadził na fotelu. Potem zamknął drzwi, podszedł do walizki i wycią-gnął z niej kilka książek.
— Co zamierzasz zrobić? — zapytał cicho Zayn.
Daniel zagryzł wargi, bo sam nie był pewien.
— Odnaleźć Octaviana — odparł w końcu. — Tylko on może pomóc nam odnaleźć dziewczyny. Bez niego jesteśmy w kropce...


***

     Z perspektywy Daniela:
     Zegar wiszący na ścianie wskazywał 16:44. Otworzyłem szeroko usta i ziewnąłem przeciągle, aż oczy zaszły mi łzami. Miałem już dosyć ślęczenia nad grubymi tomiszczami Octaviana. Nie dowiedziałem się z nich niczego pożytecznego — no chyba, że chciałem przywołać ducha, wywołać demona, albo co gorsza, zmienić płeć. 
 Super, super, że istniały podobne zaklęcia, ale ja potrzebowałem czegoś zupełnie innego — na przykład: jak odmienić jaszczura, unieszkodliwić na zawsze czarodziejo-węża, czy odnaleźć niedających się odnaleźć dziew-czyn. 
— To są jakieś żarty — parsknąłem i zatrzasnąłem trzymaną w rękach książkę. — Nic tu nie ma! NIC!!!
     Spojrzałem na Zayna, który przysnął na fotelu. A niech sobie śpi, pomyś-lałem. Niech jeden z nas korzysta.
     Ciszę przerwał odgłos przewracanego krzesła w jadalni. Zamarłem i za-cząłem nasłuchiwać. Wiedziałem, że to nie tata, bo jakąś godzinę wcześniej wrócił do szpitala. Mike też nie, bo siedział u siebie i grał na komputerze. To na pewno też nie była Maddie, bo po powrocie do domu oświadczyła, że jest zmęczona i kładzie się spać. Więc kto...
     Ktoś przewrócił kolejne krzesło. Jak najciszej się dało, wstałem i zbliży-łem się do drzwi. Uchyliłem je i jakimś cudem nie zaskrzypiały. Wymknąłem się na korytarz i na palcach ruszyłem w stronę schodów.
     W domu panowała cisza przerywana moim oddechem i bijącym w piersi sercem. Czułem przejmujące zimno na całym ciele. Ręce mi drżały, w uszach szumiało — bałem się. Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Czyżby to był na-pad? Ale w biały dzień?
     Miliony myśli przelatywały mi przez głowę, każda mniej prawdopodobna od poprzedniej. Nogi trzęsły się pode mną, miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę. 
     Pokonanie kolejnych stopni zajmowało wieki. Zostały mi jeszcze 4, kiedy usłyszałem, jak ktoś nadbiega. Tupot stóp oszołomił mnie i nagle za ściany przemknął wielki cień, skacząc na mnie. Uderzenie ciężkich łap powaliło mnie na schody i pozbawiło tchu. Zobaczyłem gwiazdy.
     Z trudem spojrzałem na górę i zobaczyłem znikający w korytarzu gadzi ogon.
     — Sam — szepnąłem. 

     — Już dotarł — oznajmił Czarny Wąż i zatarł ręce.
     Czarodziej siedział w kącie magazynu otoczony przez swoje liczne węże, głaszcząc je po łbach.
     — Kto i gdzie? — zapytał Octavian, choć nie liczył na odpowiedź.
     Członek Rady był wyraźnie zmęczony, oczy same mu się zamykały. Męż-czyzna spróbował poruszyć rękami, ale związane kończyny odmówiły posłu-szeństwa. Mam mało czasu, pomyślał.
     — Mój największy zwierzak — odrzekł Czarny Wąż i spojrzał na swojego więźnia. — Moje dzieło, moje dziecko. Idzie na żer. — Dodał, napawając się tymi słowami.
     — Przestań, bo zwymiotuję — parsknął Octavian.

     Kiedy przemieniony w gada chłopak Maddie zbliżał się do pokoju Daniela, Czarny Wąż mówił:
     Wspominałem ci już o tym. Sam miał odnaleźć dla mnie klątwę. Zrobił to, a ja mówiłem ci, że będę miał wtedy dla niego nowe zadanko. Oto właś-nie ono. Sam ma zabić Zayna.
     Octavian wytrzeszczył oczy, a Czarny Wąż posłał mu złośliwy uśmieszek i dodał:
     — Chcę zobaczyć, co zrobi ten chłopiec, Daniel. Chcę się przekonać, jak postąpi, kiedy jego przyjaciel znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeń-stwie.

     Podnosząc się, okropnie zabolały mnie plecy. Walcząc z pulsującym bó-lem, wbiegłem po schodach i wpadłem do swojego pokoju.
     Zobaczyłem, że Zayn stoi za fotelem i próbuje nie dopuścić do siebie Sa-ma.
     Wielki gad syczał złowrogo i wpatrywał się w mojego przyjaciela, jak w jakąś przekąskę. Ruszyłem powoli do walizki Octaviana i co rusz patrząc na jaszczura, zacząłem ją przeszukiwać. 
     — Możesz mi powiedzieć, co robisz?! — zapiszczał Zayn, obserwując pot-wora.
     — Widziałem tu wcześniej coś, co może pomóc — odparłem i poszukiwana przeze mnie fiolka w końcu wpadła mi w ręce.
     Z niewiadomych przyczyn Sam zasyczał i wbił we mnie swoje ślepia. Prze-łknąłem ślinę, bo to nie był miły widok. Spojrzałem na Zayna i z powrotem na chłopaka siostry.
     Raz kozie śmierć...
     Rzuciłem fiolką prosto w jaszczura, który zaryczał, gdy się na nim roz-trzaskała. Rozbłysło granatowe światło i po Samie nie było śladu.
     Na ten widok odetchnąłem z ulgą i opadłem na kolana.
     — Gdzie on zniknął? — zapytał Norton, siadając na fotelu, wyraźnie spo-kojniejszy.
     — Tam, skąd przybył — odpowiedziałem i dodałem z lekkim uśmiechem: — Tak było napisane na etykiecie.

     W magazynie zapłonęło granatowe światło i przy ścianie zmaterializował się Sam. Gad spojrzał na Czarnego Węża i zasyczał wysuniętym z paszczy ję-zykiem.
     Czarodziej na jego widok otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
     — Co to ma być?!
     Jak to możliwe, zastanawiał się mężczyzna, że ten chłopak go tu przy-słał. Jak to zrobił...
     Czarny Wąż zacisnął pięści. 
     Najwyraźniej go nie doceniłem. Drugi raz nie popełnię tego błędu!
     Octavian nie odezwał się ani słowem, ale błysk w jego oczach mówił wię-cej, niż tysiąc słów.

Ciąg dalszy nastąpi...


niedziela, 4 marca 2018

Rozdział 4.4

Niedziela, 19 czerwca 2016, godzina 8:55
Ktoś wykrzykuje jego imię, Daniel był tego pewien. Siedemnastolatek od-nosił wrażenie, jakby stał na kołyszącym się statku. Podłoże, na którym się znajdował, trzęsło się, chybotało, aż w końcu Swanson przewrócił się na brzuch.
Daniel otworzył oczy i ziewnął przeciągle. W uszach lekko mu szumiało, a usta jak zwykle były suche i popękane. Chłopak oblizał wargi i dopiero wtedy skupił się na dźwiękach z otoczenia.
Pierwszym, co usłyszał, było czyjeś dobijanie się do frontowych drzwi.
Jak to znowu ten chory facet... Nastolatek skrzywił się na wspomnienie ojca Kyle'a. Kilka sekund później rozległo się wołanie: DANIEL!!! DA-NIEL!!!”.
Daniel zamrugał, stwierdził, że to nie jednak nie był sen, wstał z łóżka i po znalezieniu klapek zszedł z piętra.
Kto tam? — zapytał, podchodząc do drzwi.
Zayn — odparł znajomy głos.
Swanson praktycznie wyrwał drzwi z zawiasów. Na widok najlepszego przyjaciela kamień spadł mu z serca. Twarz Daniela rozjaśnił uśmiech. Idąc z Nortonem do kuchni, wyrzucał z siebie: — Gdzieś ty się podziewał? Twoja mama odchodzi od zmysłów. Martwiłem się, że coś ci się stało.
Bo rzeczywiście coś mi się stało — odparł Zayn, siadając przy stole. Rę-ce całe mu drżały.
Daniel przysiadł się do chłopaka i z zaniepokojeniem czekał na ciąg dal-szy.
Poszedłem do Czarnego Węża.
Swanson zamrugał oczami i parsknął:
Co takiego?! Po coś do niego polazł?
Byłem pewny, że on przetrzymuje Arię — odpowiedział Zayn, wpatrując się w stół.
Zapanowała cisza. Daniel przetrawiał słowa przyjaciela, a ten z powodu swojej głupoty pragnął zapaść się pod ziemię.
Proch szaleństwa — mruknął Swanson, na co tym razem Norton zamru-gał:
Co takiego?
Proch szaleństwa. Obaj byliśmy pod jego wpływem. To on namącił ci w głowie.
Zayn, słysząc to, odetchnął z wyraźną ulgą. To dobrze, pomyślał. Już myślałem, że jestem walnięty.
Daniel wbił wzrok w szesnastolatka.
On cię wypuścił, czy co? Mam na myśli, że poszedłeś do niego, a on od tak po prostu pozwolił ci odejść?
Zayn wzruszył ramionami.
Nie wiem. Pamiętam, że ugryzł mnie jeden z jego węży. Potem...
Ugryzł cię wąż?! — Swanson podniósł głos. — Czemu nie poszedłeś do szpitala?!
Powiedział, że nic mi nie będzie, a ja mu uwierzyłem. Jak wychodzi-łem, uśmiechał się do mnie.
Daniel nie dowierzał własnym uszom.
Zapamiętałeś, że uśmiechał się do ciebie?! Może jeszcze zaprosił cię na randkę, ale tego nie pamiętasz?
Coś takiego na pewno bym zapamiętał! — odparł Zayn pewnie. — Tak sądzę.
Swanson przewrócił oczami i wzniósł je do góry. Ty sobie ze mnie kpisz, pomyślał.
Nie mam na to siły — wyznał. — Zróbmy tak: ty zadzwonisz do swojej mamy i powiesz jej, że wszystko z tobą w porządku. Później pójdziesz do szpitala i sprawdzisz, czy rzeczywiście tak jest. Tymczasem ja pójdę do Octaviana i spróbujemy odnaleźć dziewczyny. Mamy mało czasu.
Norton kiwnął głową na znak zgody i zniknął za drzwiami.
Daniel westchnął i nalał sobie szklankę zimnej wody.

***

Niedziela, 19 czerwca 2016, godzina 9:52
Nie potrafię ich odnaleźć! — oznajmił Octavian po raz setny i prawdo-podobnie ostatni. — Zaklęcie tropiące nic nie dało, jakby twoje przyjaciółki rozpłynęły się w powietrzu. — Mężczyzna westchnął i podrapał się po głowie. — Muszę przyznać, że dawno się z czymś takim nie spotkałem.
Daniel w milczeniu przysłuchiwał się członkowi Rady. Ze złożonymi na piersiach rękami przyglądał się rozłożonej na stoliku mapie i leżącej przy niej misce, w której znajdowały się jakieś ubrania.
Nie potrafię też zrozumieć, czemu Czarny Wąż puścił Zayna wolno. To bardzo dziwne... Czy Zayn mówił, co on mu powiedział? Może...
Octavian paplał dalej, tymczasem Swanson podszedł do stolika i spojrzał na fioletową bluzę i niebieski t-shirt — był pewny, że gdzieś już je kiedyś widział.
Czy to są rzeczy Phoebe i Ricky? — zapytał, na co jego rozmówca kiwnął głową. — Możesz mi powiedzieć, skąd je masz?!
Danielowi albo się przywidziało, albo twarz mężczyzny zrobiła się czer-wona.
No więc... pożyczyłem te rzeczy z domów twoich koleżanek.
Nastolatka zatkało. Po prostu wszedł sobie tak do ich domów i jeszcze wziął z nich po pamiątce.
Próbujesz przez to powiedzieć, że włamałeś się do nich, przeszukałeś je i zabrałeś z nich ich ubrania? — zapytał Daniel z udawaną nonszalancją.
Octavian ponownie kiwnął głową, a Swanson wziął głęboki oddech i po-wiedział:
Ich ubrania były potrzebne do zaklęcia tropiącego...
To nie było pytanie, ale członek Rady i tak przytaknął.
Czemu nie zadziałało? I czemu... — Daniel podniósł właśnie bluzę z mis-ki, a ta była cała mokra i lepiąca się. — Czy to jest sok pomarańczowy?!
Tak — odparł Octavian i spojrzał w okno. — Nie miałem żadnego innego napoju, a substancja w stanie ciekłym jest konieczna do rzucenia zaklęcia.
Siedemnastolatek zmrużył oczy i otworzył lekko usta. Mężczyzna czekał cierpliwie, aż ten coś powie.
Bo przecież nie było wody w kranie — mruknął Daniel. — Nieważne. Co...
Octavian nie usłyszał reszty pytania, bo zagłuszył ją trzask wyważanych drzwi. Za nimi stał uśmiechnięty od ucha do ucha Czarny Wąż.
Swanson odwrócił się, a wtedy czarodziej powiedział Hello! i machnął ręką. Niewidzialna siła odrzuciła siedemnastolatka na ścianę, a uderzając w nią, Daniel krzyknął i padł nieprzytomny na podłogę. Fioletowa bluza wypad-ła mu z rąk.
Co do ciebie — mruknął Czarny Wąż, patrząc na Octaviana. — To mam inne plany. — Dodał i zacisnął wyciągniętą przed mężczyzną pięść.
Członek Rady przewrócił się i ostatnim co zobaczył, był podchodzący do niego ze złośliwym uśmieszkiem czarodziej.

***

Mam nadzieję, że wygody Hotelu Wąż są dla ciebie wystarczające — oz-najmił z ironią Czarny Wąż, kiedy Octavian otworzył oczy.
Członek Rady siedział na drewnianym krześle, ręce i nogi miał związane grubym sznurem. W głowie mu wirowało, kończyny miał bezwładne. Zosta-łem ukąszony, pomyślał.
Mężczyzna niespokojnie rozejrzał się dookoła i uświadomił sobie, że to musi być magazyn, o którym opowiadał Daniel.
Nie mamy tu kablówki, ani nawet rybek w wielkim akwarium, ale nie martw się, na czas twojego pobytu zapewnimy ci towarzystwo. Przywitaj się z moimi pupilkami.
Octavian zwrócił z trudem wzrok na prawo i wzdrygnął się. Przy ścianie wiły się dziesiątki oślizgłych gadów, które od razu syknęły, gdy mężczyzna na nie spojrzał.
Po coś mnie tu sprowadził?, zapytał siebie członek Rady.
Czarny Wąż, jakby czytając mu w myślach, powiedział:
Pewnie zastanawiasz się, co tu robisz. Cóż — czarodziej uśmiechnął się pod nosem. — Z kilku powodów. Pierwszy, bez ciebie Daniel pozostanie bez opieki, bez wsparcia kogoś doświadczonego, a to na pewno w znacznym stopniu go osłabi.
Octavian zatrząsł się ze złości, co nie umknęło Czarnemu Wężowi. Męż-czyzna przewrócił oczami i wzruszył ramionami:
Nic na to nie poradzę. Ty za to nie masz nic do gadania, bo zabieram cię w darmową podróż do...
Do?
Zgadnij — powiedział Czarny Wąż i zachęcająco zamachał dłońmi, jak małe dziecko.
Octavian milczał. Przy okazji rozglądał się, szukając czegokolwiek, co mogłoby pomóc mu w ucieczce, ale nic takiego nie znalazł. Z bezsilności za-cisnął wargi.
Zgadnij, no, zgadnij — powtarzał czarodziej, a mina rzedła mu coraz bardziej. — Ech, niszczysz całą zabawę. Wybierasz się w podróż w jedną stronę. No więc...
...
Czarny Wąż wydął wargi w wyrazie niezadowolenia. Mężczyzna pokręcił głową i parsknął:
Nie wymyślam wskazówek na poczekaniu, wiesz? Mógłbyś się chociaż postarać.
Nadal nie rozumiem...
Nie zauważyłem — mruknął Czarny Wąż z sarkazmem. — Dobra, wygra-łeś, powiem ci! Czeka na ciebie bilet do Podziemia.
Octavian wytrzeszczył oczy.
Wreszcie jakaś reakcja — czarodziej uśmiechnął się z politowaniem. — Przykro mi, przyjacielu. Tak już działa ten świat. Raz żyjemy, a raz nie. Sko-ro ja chcę zostać tutaj, ktoś musi zająć moje miejsce po Drugiej Stronie.
Na początku miał być to Sam, ale przyszedł mi do głowy inny, lepszy plan. Chłopak, jak wróci, dostanie inne zadanie, a tymczasem bez ciebie Daniel pozostanie bez wsparcia. Nie będzie wiedział, co robić, dzięki czemu nie bę-dzie mógł mi przeszkodzić. Tak samo jak i ty. Widzisz, same korzyści!
Z każdym kolejnym słowem Octavian robił się coraz bardziej zły i zrezyg-nowany. Mężczyzna starał się znaleźć wyjście ze swojej sytuacji, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Spróbowałby przepalić sznury, ale czuł się na to za słaby  poza tym obawiał się, że mógłby podpalić i siebie. W końcu pomyślał o swoim podopiecznym i stwierdził: Eureka.
Daniel ma ogromny potencjał. Muszę zwrócić na siebie jego umysł. Może wtedy mnie zobaczy...
Przykro mi bardzo, ale ktoś musi — oznajmił Czarny Wąż odwrócony do swojego więźnia plecami.
Octavian w ogóle go nie słuchał — wytężał tylko siły, by młody Swanson wpadł na jego trop.

Ciąg dalszy nastąpi...

Rozdział 4.5 w sobotę 31 marca ok. 20:00!

niedziela, 18 lutego 2018

Rozdział 4.3

Sobota, 18 czerwca 2016, godzina 22:59
Od 2,5 godzin Mona charczała, krztusiła się i dusiła, choć nadmorskie po-wietrze było pełne zdrowego jodu. Wciąż uwięzione w niewidzialnych klat-kach Phoebe i Ricky przypatrywały się w jej w zaskoczeniu, a po dłuższym czasie z poczuciem mściwej satysfakcji.
Wreszcie ma za swoje — szepnęła Phoebe z zadowoleniem w głosie. — Ciekawe tylko, co jej...
Ricky nic nie powiedziała, bo sama chciałaby wiedzieć. W jednej chwili Mona przechadzała się po jaskini, przechwalając się, że już niedługo uwolni się ze swojego więzienia, a w drugiej coś jakby stanęło jej w gardle i sza-tynka nie mogła nabrać świeżego powietrza. Zaczęła się krztusić, w którymś momencie przewróciła się na ostre kamienie i wpadła w konwulsje.
Rozległy się kroki i kiedy Meredith przekroczyła próg komnaty, problemy Mony natychmiast ustały. Dziewczyna odkaszlnęła, odetchnęła z ulgą i z nie-nawiścią spojrzała na siostrę.
Chcesz mnie zabić?!
Blondynka z zamkniętymi ustami pokiwała głową, na co Mona wykrzywiła wargi.
Suka! — wycedziła, z trudem podnosząc się z ziemi. — O, nie! — Jęknę-ła, widząc wielkie dziury na łokciach w swojej bluzce. — To była moja ulu-biona! — Zacisnąwszy pięści i posyłając siostrze złowrogie spojrzenia, wark-nęła: — Nigdy więcej tego nie rób, przecież wiesz, jak działa czar.
Przykro mi — mruknęła Meredith radosnym tonem, na co Mona popa-trzyła na nią podejrzliwie.
Co ty knujesz?
Nic — odparła blondynka i uśmiechnęła się do swoich myśli.
Mona prychnęła, ruszyła w stronę wyjścia i przechodząc obok siostry, po-pchnęła ją mocno na ścianę. Zaskoczona Meredith jęknęła pod wpływem zderzenia z zimnym kamieniem.

Po opuszczeniu mrocznej jaskini Mona zobaczyła mroczny nieboskłon i westchnęła:
W kółko to samo. Ciągle ten księżyc i gwiazdy. Czy na tej planecie nie ma nic nadzwyczajnego?
Z cierpiętniczą miną stawiała kolejne kroki, zanurzając stopy w chłodna-wym piasku. Porywisty wiatr smagał ją po twarzy, a szum oceanu przypomi-nał o odebranej niegdyś wolności. W którymś momencie skręciła w lewo i za-głębiła się w gęstwinę. Otoczyły ją wysokie sosny, modrzewie i inne drzewa iglaste, których nazw nie mogła sobie przypomnieć. Okryła ją nagła cisza przerywana odgłosami nocnego życia. W górze buszowało ptactwo szukające pożywienia, w dole tymczasem co jakiś czas słychać było łamane gałęzie i uciekające zwierzęta.
Przynajmniej one wiedzą, że powinny się bać, westchnęła Mona w myś-lach.
Zatrzymała się, bo jakiś dźwięk przykuł jej szczególną uwagę. Przez kilka sekund nasłuchiwała, aż usłyszała go ponownie. Gdzieś w pobliżu dzwonił ko-muś telefon. Oczy szatynki zalśniły z podniecenia. Kolacja...
Podążyła w odpowiednim kierunku i minąwszy sosnę o wyjątkowo grubym pniaku, zobaczyła rozbity namiot, z którego tańczące po okolicy światło la-tarki przecinało wszechobecną ciemność.
Mona podkradła się bliżej, każdy krok stawiała bezgłośnie, a z każdym ko-lejnym coraz lepiej słyszała rozmawiającą w namiocie parę.
Nie żartuj sobie, kochanie — powiedział młody mężczyzna. — Nie tylko ja tak mówię. Moja mama...
A ty znowu — parsknęła kobieta i zaczęła się śmiać. — Nie, nie będzie-my się kłócić o twoją kochaną mamę.
To ma być sarkazm? — żachnął się facet i sam się zaśmiał. — Moja mama naprawdę jest kochana.
Musi być, skoro jej syn jest taki kochany — szepnęła kobieta, a Mona wystawiła język i parsknęła do siebie:
Och, okropne.
Przez nieuwagę nadepnęła na gałązkę i para w namiocie ucichła.
Słyszałeś? — szepnął kobiecy głos. — Jestem pewna, że coś słyszałam.
Ja też — odparł mężczyzna i wstał. — Sprawdzę.
Bądź ostrożny — poprosiła kobieta, a Mona uśmiechnęła się drapieżnie.
Na to już trochę za późno.
Mężczyzna rozpiął namiot, wystawił głowę i rozejrzał się. Jego uwagę zwróciła śliczna szatynka mrugająca do niego lewym okiem. Pomachała do niego dłonią, a ten niczym w transie opuścił namiot i zaczął ku niej kroczyć.
Kevin — zawołała kobieta. — Co tam jest? Dokąd idziesz?
Kevin jej nie odpowiedział. Podszedł do Mony, która patrzyła na niego twarzą jego dziewczyny.
Jesteś taka piękna, kochanie — westchnął rozmarzony mężczyzna.
Wiem — odparła Mona od niechcenia.
Moc Głosu działała bez zarzutu, siostra Meredith uśmiechnęła się do sie-bie. Wtedy z namiotu wyszła dziewczyna Kevina i na widok swojego chłopaka z inną wrzasnęła:
Co to ma być?!
To ty, Harriet? Gdzie jesteś, kochanie?
Tutaj! — krzyknęła kobieta i zaczęła przybliżać się do Kevina stojącego przy Monie.
Tutaj jestem — rzekła Mona, całując mężczyznę w usta.
Kevin zadrżał i odwzajemnił pocałunek. Harriet zamarła ze łzami w o-czach, na co Mona zaśmiała się upiornie.
Zdejmij koszulkę — rozkazała, a Kevin od razu wykonał polecenie. — Oprzyj się o drzewo.
Harriet ruszyła do przodu, a wtedy Mona odepchnęła ją z nieludzką siłą na ziemię. Kobieta krzyknęła i uderzyła głową o piaskowe podłoże, aż zawi-rowało jej przed oczami. Przez chwilę walczyła z bólem i kiedy otworzyła oczy, po prostu nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Kevin stał spokojnie opar-ty o drzewo, a Mona całowała go po nagim torsie.
Szatynka wyczuła na sobie wzrok Harriet, bo zdecydowała się rozpocząć prawdziwe show. Spojrzała na swoje paznokcie, które już przekształciły się w ostre pazury i przejechała nimi po ciele Kevina. Krew pojawiła się w miej-scach, w których Mona dotknęła mężczyzny, a ten nie wydał z siebie najcich-szego dźwięku. Po prostu stał i patrzył rozmarzonym wzrokiem w przestrzeń.
Kevin! — krzyknęła Harriet z przerażeniem w głosie. — KEVIN!!!
On cię nie słyszy — oznajmiła Mona z uśmiechem. — Nie ma sensu nisz-czyć sobie strun głosowych, wiesz? Choć w sumie i tak za długo z nich nie pokorzystasz, więc krzycz sobie do woli.
Kevin!!! — kobieta ponowiła wołanie i spróbowała się podnieść, ale za-kręciło jej się w głowie.
Kevin! — przedrzeźniała Mona. — Kevin, och, Kevin.
Potwór — wysapała Harriet, a szatynka roześmiała się:
Jakiego jeszcze nigdy nie widziałaś!
Po tych słowach jej twarz zbliżyła się niebezpiecznie blisko krocza Kevi-na. Harriet zachłysnęła się powietrzem, a Mona zachichotała.
Kevin wrzasnął tak głośno, że Harriet mimowolnie odskoczyła. Mona odsu-nęła głowę, a Harriet wybałuszyła oczy ze strachu i sama krzyknęła. Z brzu-cha mężczyzny ściekała krew, a na wierzchu zamiast skóry widoczne było mięso.
Delicje — oznajmiła Mona i zbliżyła zakrwawioną dłoń do Harriet. — Chcesz liza?
Kobieta nie zdążyła odpowiedzieć, bo siostra Meredith z powrotem wgryz-ła się w Kevina. Mężczyzna krzyczał, darł się wniebogłosy, ale nie ruszył się z miejsca, bo Głos Mony pozbawiał go wolnej woli.
Zostaw go, robisz mu krzywdę, świrusko!!! — wrzasnęła Harriet z twa-rzą zalaną łzami.
Serce biło jej jak szalone, a po plecach przechodziły dreszcze.
Przecież o to chodzi — parsknęła Mona, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — Poza tym nie... nazywaj mnie... świruską!
A potem Harriet zobaczyła już tylko ciemność.

***

Sobota, 18 czerwca 2016, godzina 23:10
O jakim czarze ona mówiła? — zapytała cicho Ricky, kiedy tylko Mona zniknęła na zewnątrz.
Phoebe spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę, na co tamta wzruszyła ra-mionami.
Meredith westchnęła, przemierzyła jaskinię i zapaliła wiszącą przy ścianie jedną z pochodni. Potem usiadła na zimnych kamieniach z metr od dziew-czyn, przed ścianą niewidzialnej klatki Ricky. Dzięki płonącemu ogniu nasto-latki doskonale widziały twarz siostry Mony.
Blondynka przez chwilę nic nie mówiła, w końcu jednak spojrzała to na jedną, to na drugą dziewczynę i cichym głosem powiedziała:
Ona mówiła o czarze spętania. Mona i ja — Meredith przerwała i spoj-rzała na swoje dłonie. — Wiele lat temu zostałyśmy przeklęte.
Ricky podniosła wzrok znad kolan i zapytała:
Przez kogo?
Przez grupę potężnych czarodziejów. Byli młodzi, w podobnym wieku, co wy dwie, ale na tyle potężni, że zdołali nas tu uwięzić.
Phoebe zmarszczyła brwi na słowa w podobnym wieku. To brzmiało tak, jakby...
Ile macie lat?
Blondynka spojrzała na nią.
Powiedziałaś w podobnym wieku, co wy dwie. To tak, jakbyś była od nas nie wiadomo, o ile starsza, a przecież wyglądasz, jakbyś miała z siedem-naście, osiemnaście lat.
Bo tyle mam — oznajmiła Meredith. — Z biologicznego punktu widzenia, oczywiście. Od dawna przestałam liczyć, w jakim jestem wieku w ludzkich latach. — Zamilkła, gdy zobaczyła, jak Phoebe się wzdryga.
To czym jesteś? — spytała Ricky szeptem.
Nastolatka nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź, ale zwyciężyła ciekawość.
Meredith nie odpowiedziała od razu, siedziała tylko z zaciśniętymi warga-mi i wpatrywała się w ścianę. Po kilku długich minutach ciszy odparła:
Nie jestem człowiekiem i nigdy nim nie byłam. Jestem... Jestem Syre-ną.
Ricky zamrugała kilka razy, nie będąc pewną, że dobrze usłyszała. Tym-czasem Phoebe chrząknęła i zapytała: — Taką Syreną z mitologii greckiej? Z rybim ogonem i taką, która ściąga płynące statki na skały, by się o nie rozbiły?
Też — odpowiedziała blondynka z zamkniętymi oczami. — Taką, która żyje wiecznie i swoim Głosem rządzi pospólstwem. Taką, która by zachować swoje piękne rysy, staje się bezwzględnym kanibalem. Taką, której wszyscy się boją, by nie poraziła ich urodą i na koniec dnia nie pożarła. Taką, która jest potworem.
Z oka Meredith wypłynęła łza, ale dziewczyna szybko ją starła.
Pierwsza odezwała się Ricky:
Czyli wy naprawdę żywicie się ludźmi... — to nie było pytanie.
Meredith kiwnęła głową i dodała:
Tak, ja też to robię, czy raczej robiłam. Kiedyś, dawno, dawno temu drogi, którymi chodziłam, spływały krwią niewinnych. Kiedy byłam w pobliżu — blondynka westchnęła cicho przez łzy. — Nikt nie czuł się bezpieczny. Zabiłam wiele istnień...
Teraz już nie zabijasz? — przerwała Phoebe.
Nie i wiem, czemu pytasz — odrzekła Meredith. — Nie postarzałam się w żaden sposób, odkąd zostałam spętana. Nie wiem, czemu, ale to pewnie ja-kiś efekt czaru. Nie znam się na magii, jako takiej, więc...
Ale Mona potrafi kontrolować wodę, posiada Głos. Ty też tak masz, tak? To nie jest magia? — W głosie Phoebe było słychać szczerze zaciekawienie.
Tak, ja też mam podobne zdolności. Nie potrafię z nich korzystać w takim samym stopniu, jak moja siostra, ale tak. Możesz to nazywać magią, jeśli chcesz, ale to są i zawsze były po prostu wrodzone zdolności mojego gatunku.
Gatunku? — wtrąciła Ricky. — To znaczy, że jest was więcej?
Całe ławice. Pływamy tylko w oceanach, bo są najrozleglejsze i jest najmniejsze prawdopodobieństwo wykrycia przez ludzi. Tęsknię za tym. Za wodą i...
Meredith zatonęła we własnych wspomnieniach.
Phoebe i Ricky wymieniły spojrzenia.
Myślisz, że nam pomoże? — zapytała pierwsza, na co druga mruknęła:
Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć... Hej, Meredith!
Blondynka zamrugała i spojrzała na Ricky, a ta zapytała:
Z twoich rozmów z siostrą wynika, że niezbyt się dogadujecie...
To mało powiedziane — podchwyciła Phoebe i kontynuowała: — Dlacze-go tak się kłócicie? Prawie za każdym razem, jak jesteście w jednym po-mieszczeniu, wyglądacie, jakbyście miały rzucić się sobie do gardeł. Czy to ma jakiś związek z nami? — Wskazała na siebie i przyjaciółkę.
Meredith zacisnęła wargi i posłała Jenkins krzywe spojrzenie. Nastolatka zadrżała i pomyślała, że może jednak przeholowała. Blondynka odpowiedzia-ła jednak normalnym głosem, może lekko zniecierpliwionym: — Nie pamię-tam odkąd, ale Mona cały czas próbuje przekonać mnie do powrotu do... kanibalizmu, a ja nie chcę, naprawdę nie chcę. Przeraża mnie myśl, że mogłabym znowu kogoś skrzywdzić... Odpowiadając na twoje drugie py-tanie, tak, ma. Od dłuższego czasu próbuję przekonać Monę, by was puściła, ale ona uparła się na ten rytuał.
O co w nim chodzi? — zapytała Phoebe, a ciszej dodała: — Poza częścią, w której Ricky i ja lądujemy u niej na talerzu.
Mona chce — zaczęła Meredith, ale nagle zakrztusiła się i zamarła.
Wszystko w porządku? — spytała Ricky, choć bez szczególnego zaintere-sowania.
Nie wiedzieć, czemu, ale cała ta rozmowa z Meredith nieszczególnie jej się podobała.
Nie mogę tego powiedzieć — szepnęła blondynka, a na szyi zapulsowała jej żyła. — Mona mi zakazała.
Co? Ale jak to? — zapytała Phoebe, a Ricky wpatrywała się uważnie w Meredith.
Użyła Głosu — odparła Syrena cicho. — Nie pozwoliła mi...
Sama też możesz z niego korzystać — przypomniała Howard. — Nie ro-zumiem, jak ona mogła rozkazać ci...
Jest silniejsza, niż ja, dużo silniejsza — jęknęła Meredith. — Mona żywi się ludźmi, ich mięsem, ono ją wzmacnia. Może robić rzeczy, o których zwykłym Syrenom nawet się nie śniło.
Zwykłe Syreny — prychnęła Ricky, ale siostra Mony nie zwróciła na to uwagi.
Pomożesz nam? — przerwała im Phoebe zdecydowanie. — Pomożesz nam się stąd wydostać?
Przez chwilę Meredith nie odpowiadała, kuliła się tylko z bólu. W końcu podniosła głowę i kiwnęła nią lekko.
Spróbuję, ale to nie będzie łatwe.

Ciąg dalszy nastąpi...
Rozdział 4.4 w niedzielę 4 marca o 18:00!
Snow-Falling-Effect