Podmuchy chłodnego wiatru
chłostały złotawymi włosami Meredith, a rześkie, nadmorskie
powietrze napełniało jej płuca jodem. Dziewczyna zrobiła ostatni
krok i weszła do jaskini, w której czekała na nią siostra.
Mona podbiegła do niej w
podskokach i z podekscytowaniem w głosie zapytała:
– No mów! Zadziałało?!
Meredith z niechęcią wypisaną
na twarzy pokiwała głową, a Mona wyszczerzyła zęby.
– Cudownie! – szepnęła do
siebie i zbliżyła się do Phoebe.
Pochyliła się nad nią i
oznajmiła, owiewając ją gorącym powietrzem:
– Słyszałaś, dziecinko?
Proch szaleństwa zadziałał! Twoi wybawcy nie zjawią się na czas!
– Czy ty kiedykolwiek myjesz
zęby? – jęknęła Jenkins, skrzywiwszy się.
Mona zatrzęsła się ze
złości, ale nie uderzyła nastolatki tak, jak poprzednio.
– Ciesz się, że jestem w
dobrym nastroju, płotko! – Wycedziła blondynka.
Do rozmowy włączyła się
Ricky, pytając:
– Co to znaczy, że nie
zjawią się na czas? Co wy planujecie?
Mona zaklaskała z uciechy:
– No, no, no. Ktoś tu jest
mądrzejszy, niż można by przypuszczać.
Spojrzała na Meredith i
uśmiechnęła się do niej, ale siostra nie odwzajemniła uśmiechu.
Jej twarz pozostała bez wyrazu, ale dłonie były zaciśnięte w
pięści.
– No dobrze – westchnęła
Mona już bez radości. – Przyszykowałyśmy dla każdej z was coś
specjalnego. Chcecie wiedzieć, co takiego?
Oczy Mony błyszczały, jakby
kupiła z wyprzedzeniem prezenty na Gwiazdkę i nie mogła się
doczekać, kiedy je rozda. Phoebe przełknęła głośno ślinę, a
Ricky kiwnęła głową.
– Upuścimy wam trochę krwi
do pewnego rytuału – powiedziała blondynka, a obie dziewczyny
zadrżały. – Nie martwcie się, to nie boli. – Mona mrugnęła
do nich i kontynuowała: – Potem was oskórujemy i zjemy na obiad.
Po tych słowach Mona
wybuchnęła donośnym śmiechem.
***
A więc tu umrzemy.
To była pierwsza myśl Ricky
od dłuższego czasu. Nastolatka skuliła się w sobie i przymknęła
oczy. Odkąd obie z Phoebe nie były już związane szorstkimi,
wrzynającymi się w skórę sznurami, były zamknięte w
niewidzialnych klatkach stworzonych przez Monę.
– Jak ona to robi? –
szepnęła do siebie Ricky.
Ostatnie godziny wydawały jej
się koszmarnym snem, z którego nie mogła się wybudzić. Na końcu
języka miała słowo, które określało jej położenie, ale nie
chciała wypowiadać go na głos. Nie była na to gotowa. Poza tym
nie zamierzała się poddawać. Dopóki jeszcze ma siły oddychać,
nie zamierzała oddać swojej krwi bez walki.
Ricky nie wiedziała, czy
fizycznie możne pokonać Monę, ale bardzo w to wierzyła.
Przecież ten potwór nie
może być dobry we wszystkim, prawda?
Miejmy nadzieję.
Poczuła, jak niewielka łza
próbuje wypłynąć jej z oka, ale szybko ją wytarła.
Mona nie zobaczy żadnych
łez.
Z każdą mijająca sekundą,
minutą, godziną, czuła, jak jej szanse i wola walki słabną.
Co ja mogę? Nic... Jak mam
wydostać się z tego więzienia?
Tak, Mona przynosi nam
jedzenie, ale... To o wiele za mało.
Nie chcę tu być! Nie chcę!
Nathan, gdzie jesteś?
Łza spłynęła jej po twarzy,
ale Ricky już jej nie starła. Nie chciała.
Nathan, odnajdź mnie.
Proszę, braciszku! Znajdź mnie!
Oddech nastolatki zrobił się
szybszy, głośniejszy. Phoebe spojrzała na nią z niepokojem, ale
zadane przez nią pytanie nie dotarło do uszu Ricky.
Czemu mnie to spotkało?
Czemu? Co ja takiego zrobiłam? Czy to przez to, że byłam wredna
wobec Daniela...
Daniel.
Daniel, wiem, że mnie
szukasz. Znajdź mnie. Jestem tutaj.
Tęsknię za tobą,
naprawdę! Czuję się...
Bezsilna.
Tak, to jest to. Bezsilność.
Co ja mogę? Daniel nigdy mnie tu nie znajdzie. Mona na to nie
pozwoli.
Łzy spływały po twarzy
nastolatki wartkim potokiem. Ręce trzęsły się z zimna, ale Ricky
zdawała się tego nie zauważać.
Daniel, wierzę w ciebie.
Choć może zerwaliśmy, w głębi ducha wiem, że wciąż coś do
mnie czujesz. Może to pomoże ci mnie odnaleźć. Naprawdę w to
wierzę!
Nie zamierzam się poddać!
Ani teraz, ani nigdy!
Silna fala emocji zalała Ricky
od środka, a jej ciało przeszył spazm. Nastolatka jęknęła i
przewróciła się na kamieniste podłoże. Zemdlała.
***
– Ricky,
co się dzieje? – zapytała Phoebe, kiedy jej towarzyszka zaczęła
zbyt szybko oddychać.
Nie otrzymała jednak
odpowiedzi. Ricky była pogrążona we własnych myślach.
Phoebe odwróciła głowę i
spojrzała na oddalone o 50 metrów przejście do innej komnaty.
Siedemnastolatka miała wrażenie, że wolność jest na wyciągnięcie
ręki, a i tak nie mogła z niej skorzystać.
Nienawidzę jej! Po prostu
nienawidzę!
Z zimna cała się trzęsła.
Dziewczyna zaczęła ocierać o siebie dłonie, próbując wykrzesać
z nich trochę ciepła.
Czy ona naprawdę chce nas
pożreć? Przecież to niehumanitarne.
Na samą tę myśl Phoebe
zaczęła nieświadomie chichotać.
Jestem po prostu chora,
stwierdziła.
Trochę czasu przesiedziała w
zupełnej ciszy, kiedy do głowy przyszła jej wspaniała myśl.
Spojrzała na Howard, która
nieruchomo wpatrywała się w sufit.
– Ricky! Hej! Ricky!
Nastolatka zwróciła głowę w
jej kierunku i oczekiwała na zbawienie.
– Myślmy o Danielu, Ricky.
Może to przełamie ten proch szaleństwa Mony.
Ricky patrzyła na nią, jakby
nie do końca rozumiała. Coraz bardziej zirytowana Phoebe parsknęła:
– Co z tobą? Chcesz się
stąd wydostać, czy nie?!
Ricky kiwnęła tylko głową,
ale nie włożyła w to duży siły.
Wygląda, jakby się
poddała, przyszło Phoebe na
myśl. Nie powiedziała jednak tego na głos.
No dobra. Daniel. Daniel,
jesteś tam? Musicie nas odnaleźć! Ricky i ja jesteśmy w
niebezpieczeństwie. Daniel! Musisz być silny i przełamać czar
Mony! DANIEL! DANIEL!!!
Phoebe i Ricky myślały
intensywnie przez kolejnych kilka minut, ale nie miały pewności,
czy ich działania odniosły jakikolwiek skutek. Mogły tylko mieć
taką nadzieję.
***
Zayn i Daniel siedzieli na
fotelach i oczekiwali na przyjście Richarda z laborantką.
– Gdzie poszedł ten twój
ojciec? – zapytał Norton i ziewnął przeciągle. – Ile można
czekać?
Swanson spojrzał na drzwi
akurat wtedy, kiedy się otworzyły.
Do gabinetu weszła młoda
kobieta o spiętych w kok brązowych włosach i oczach w tym samym
kolorze. Zmierzyła wzrokiem obu nastolatków, a ci odwdzięczyli się
tym samym. Odwróciła się do ojca Daniela, który właśnie wszedł
do środka i powiedziała przyciszonym głosem:
– Pobiorę krew i zobaczę,
co z nimi nie tak.
Richard kiwnął głową i
oparł się o kafelkowaną ścianę. Laborantka podeszła do Daniela
i poprosiła go o ułożenie prawej ręki na podłokietniku. Swanson
patrzył na kobietę bez większego zainteresowania, ale wykonał jej
polecenie.
Krew została pobrana bardzo
szybko i laborantka podeszła do Zayna, który posłał jej
uwodzicielski uśmiech. Daniel przewrócił oczami, a Norton zapytał
kobietę:
– Prawda, że nie można mi
się oprzeć? No powiedz. Nie możesz mi się oprzeć?
Laborantka posłała Richardowi
bezradne spojrzenie, ale kąciki ust miała uniesione ku górze. Nie
uszło to oczywiście uwadze Zayna, która przez cały czas lustrował
twarz kobiety. Mrugnął do niej raz czy dwa, a ta uśmiechnęła się
niepewnie.
Spojrzenia Richarda i Daniela
spotkały się i siedemnastoletni Swanson wystawił ojcu język.
Mężczyzna patrzył na syna i nie wiedział, co się dzieje. Daniel
i Zayn wydawali się być pod wpływem jakichś środków
odurzających, ale kogo jak kogo, ich by o to nie podejrzewał.
Laborantka wzięła próbki i
przed wyjściem z gabinetu powiedziała Richardowi, żeby zabrał
nastolatków do domu.
– Tam nie narobią większych
szkód – dodała i wyszła.
Mężczyzna zmierzył chłopców
spojrzeniem, ale ci nie zwracali na niego uwagi. Znowu mierzyli swoje
bicepsy. Richard westchnął ciężko i kazał im opuścić salę i
zaczekać na zewnątrz.
Ciąg dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz