Piątek,
17 czerwca 2016, godzina 14:40
Mike
został w domu. Nie poszedł nad ocean, jak sobie zaplanował. Czemu?
Piętnastolatek sam nie miał pojęcia.
Młody
Swanson siedział od dwudziestu minut w salonie i oglądał jakieś
reality show. Niby oglądał, ale w rzeczywistości w ogóle nie mógł
się skupić. Jedna myśl tylko nie dawała mu spokoju: czemu nie
poszedł na plażę.
Nie
rozumiem, pomyślał, taki byłem przekonany do wyjścia,
więc czemu tego nie zrobiłem? Jak powszechnie wiadomo,
podświadomość nie daje od-powiedzi, kiedy się o nie prosi, więc
Mike wcale nie był zdziwiony brakiem odzewu.
Syn
Richarda dalej wpatrywał się w ekran, na którym brzydka kobieta
przyłapała swojego swojego męża na zdradzie.
***
— Pójdziesz
do Daniela, siostrzyczko — oznajmiła Mona, przerywając panującą
ciszę. — Porozmawiasz z nim, sprawdzisz, jak działa mój super
proch szaleństwa, a przy okazji szepniesz mu do uszka kilka miłych
słówek.
— Że
co?! — Meredith prawie zachłysnęła się powietrzem. — Nigdzie
nie pójdę! Nie mam zamiaru go wykorzystywać.
Głośne
prychnięcie poniosło się echem po jaskini. Mona przejechała
delikatnie dłonią po swojej twarzy, uśmiechnęła się,
wykrzywiając złowrogo zęby i oznajmiła:
— Czy
ty myślisz, że masz tu cokolwiek do gadania? Nie, kochana. Co to,
to nie! Ja mówię, ty robisz. Przecież wiesz, jak działa
siostrzane przywią-zanie.
Meredith
zacisnęła pięści w bezsilnej złości, ale nie odezwała się
ponow-nie. Mona posłała jej oczko i uniosła wargi ku górze.
— No
widzisz, tak też można, prawda? Nie musimy się przecież kłócić.
Wiesz, jakbyś na tym wyszła...
Nie
musiała kończyć zdania, druga blondynka doskonale wiedziała, co
siostra ma na myśli.
— Wracając
do Danielka, nie zapomnij sprawdzić, co u jego braciszka. Upewnij
się, że pył zapomnienia, który ukradłam temu gościowi w
pelerynie, działa.
Meredith
niechętnie skinęła głową, zresztą nie miała innej opcji. Już
mia-ła wychodzić, ale słowa wyszły z jej ust niemal
natychmiastowo:
— Kiedyś
w końcu się od ciebie uwolnię i nie będziesz mogła wykorzystać
swojej mocy przeciwko mnie. — Głos miała przepełniony goryczą.
— Jeszcze trochę, a...
Mona
zbliżyła się tak szybko, że Meredith drgnęła.
— Chyba
śnisz — warknęła siostra. — A teraz idź, zanim moja
cierpliwość wyczerpie się zupełnie.
Meredith
praktycznie wybiegła, a w jaskini zapanowała cisza. W następ-nej
grocie Phoebe i Ricky uwięzione w niewidzialnych pułapkach
wymieniły zdumione spojrzenia.
***
Z
perspektywy Daniela:
Czułem
się przebudzony, jak nigdy wcześniej. Rozglądałem się po pokoju,
a mój czysty umysł analizował wszystko szybko i dokładnie.
Ktoś
rzucił na mnie czar. Na mnie i na Zayna, tego byłem pewien na 100%.
Szkoda tylko, że nie wiedziałem kto, bo bym z miłą chęcią
skopał tę osobę.
Przez
jakąś minutę zastanawiałem się, co powinienem zrobić. W końcu
zadzwoniłem do Octaviana i poprosiłem go o spotkanie. Członek Rady
był zachwycony, że tak szybko poradziłem sobie z wpływem czaru i
miałem za pół godziny zjawić się w jego pokoju w Hotelu Pawie
Oko. Na samą tę nazwę chciało mi się śmiać, ale nie
skomentowałem na głos doboru miejsca spo-czynku mężczyzny.
Przemyłem
twarz w łazience i wyszedłem z domu. Niebo było bezchmur-ne,
błękit królował po prostu wszędzie. Światło słońca parzyło
skórę, ale nie było to dla mnie uciążliwe.
Moje
osiedle było dziwnie wymarłe, ale w okresie wakacyjnym zawsze takie
było. Większość sąsiadów wyjeżdżała z Wildfire z pierwszym
dniem lata, tylko Swansonowie zostawali, żeby pilnować pokoju na
opustoszałych ulicach. Co tu dużo mówić, po prostu nie było nas
stać na wyjazdy. Westch-nąłem z rozdrażnieniem na samą tę myśl.
Szedłem
powoli, napawając się piękną pogodą i świeżym powietrzem.
Miałem ochotę przysiąść na ławce na placyku zabaw i wpatrywać
się w lata-jące dookoła ćwierkające ptaszki. Nie zatrzymywałem
się jednak i po pięt-nastu minutach szybkiego spaceru dotarłem do
celu mojej wędrówki. Mimo-wolnie spojrzałem na lewo, gdzie stał
opuszczony dom Collinsów. Przypusz-czałem, że teren będzie
obstawiony przez policję, ale nigdzie nie było ani śladu
radiowozu. Zmarszczyłem brwi i wszedłem do hotelu.
W
środku panowała zupełna cisza. Minąłem ladę, za którą powinna
stać recepcjonistka, ale w hotelu Pawie Oko najwyraźniej się jej
nie uświadczy. Wszedłem po schodach na pierwsze piętro i
zatrzymałem się. Ściany pokry-wała bladoróżowa tapeta,
miejscami całkiem spleśniała. W korytarzu stał drewniany stolik,
a na nim leżał brązowy telefon stacjonarny. Wow, świetne miejsce
sobie wybrał, pomyślałem, mrużąc oczy. Zgodnie z sugestią
Octavia-na skręciłem w prawo i zapukałem do pokoju 21.
— Proszę
— usłyszałem i otworzyłem drzwi.
Z
ciekawością omiotłem wzrokiem pomieszczenie, ale nie było ono
speł-nieniem marzeń. Mężczyzna siedzący na krześle musiał
wyczytać to z mojej twarzy, bo westchnął:
— Nie
jest to miejsce do wypoczynku, ale niczego innego nie mogłem znaleźć
na już.
— Ja
nic nie mówię — odparłem szybko, ale uśmiechnąłem się pod
nosem. — Wiesz może, co to był za czar? — Zapytałem ze szczerą
nadzieją w głosie.
Członek
Rady pokiwał głową, ale nie wydawał się być zadowolony.
Kiwnąłem na niego znacząco głową, żeby łaskawie wydusił z
siebie to, co ma do powiedzenia.
— Proch
szaleństwa.
— Szaleństwa...
— szepnąłem i przed oczami zamajaczył mi obraz pustki, w której
byłem we śnie.
To
nie mógł być przypadek, stwierdziłem w myślach. To
słowo — szaleństwo — było słowem kluczem. Pamiętałem, jak
we śnie ciągle uważałem, że to wszystko było jakimś
szaleństwem. Może już wtedy podświadomość chciała mnie
naprowadzić...?
— To
nic nadzwyczajnego — odezwał się Octavian szybko. — Zwykły
czar, który trochę człowieka otumania. Martwi mnie jednak, kto go
na was rzucił. — Mężczyzna posłał mi długie spojrzenie i
zapytał: — Nie przychodzi ci nikt do głowy?
Uniosłem
brwi i parsknąłem:
— Oprócz
Czarnego Węża nie znam nikogo, nie wliczając ciebie, kto
posługiwałby się magią.
Octavian
złączył ręce, wziął długi oddech i przymknął oczy. Patrzyłem
na niego i czekałem, aż łaskawie przestanie udawać mnicha. Cisza
jednak się przedłużała, a ja robiłem się coraz bardziej
poirytowany. Dobra, koniec, pomyślałem.
— Możesz
przestać? — zapytałem ze złością.
Członek
Rady spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a ja prychnąłem:
— Po
co miałem tu przyjść, możesz mi powiedzieć? Phoebe i Ricky są
przetrzymywane w jakiejś jaskini, muszę je odnaleźć, ale nie, ja
zjawiam się tutaj, żeby się dowiedzieć, że ten zasrany proch
szaleństwa to nic nadzwyczajnego. — Z każdym kolejnym słowem
podnosiłem głos, ale jeszcze nie skończyłem. — Super, świetnie,
ale ta informacja niczego mi nie dała. Powiem więcej, zmarnowałem
czas, przychodząc tutaj, czas, który mogłem spożytkować na
poszukiwanie moich przyjaciółek, na poszukiwanie Sama i odmienienie
go. A ty tylko...
Aż
zabrakło mi słów, tak mnie zapowietrzyło. Czułem krew
napływającą mi do mózgu, czułem, jak płynie żyłami do jego
rdzenia. Słyszałem szczekanie psa, jakby zwierzak stał obok mnie.
Przez chwilę miałem wra-żenie, że się unoszę.
Octavian
patrzył na mnie zszokowany moim wybuchem. Ja wzruszyłem ramionami i
czekałem na reakcję mężczyzny. Członek Rady już otwierał usta,
ale ostatecznie je zamknął. Aha, pomyślałem. Jego zachowanie dało
mi tylko pretekst do wyjścia.
Opuszczając
pokój trzasnąłem drzwiami i szybkim krokiem opuściłem przeklęty
hotel Pawie Oko. Co za beznadziejny człowiek, przyszło mi na myśl.
Liczysz na pomoc, a i tak dostajesz figę z makiem. Z tego
wszystkiego aż zaschło mi w gardle.
Wciąż
zły maszerowałem pustym chodnikiem, aż dotarłem do placyku zabaw,
na który wcześniej chciałem wstąpić. Usiadłem na metalowej
huś-tawce, a ta zaskrzypiała pod moim ciężarem. Zamknąłem oczy
i zacząłem się wsłuchiwać w odgłosy natury. Do moich uszu
docierało ćwierkanie ptaszków, szum wiatru i kołysanie się
gałęzi starych dębów rosnących kilka metrów dalej.
Pozwoliłem
myślom odpłynąć i nareszcie, choć na krótki moment, po-czułem
się wolny od wszelkich zmartwień. Było mi przyjemnie ciepło,
czu-łem się częścią otaczającego mnie świata.
Odgłos
udeptywanej ziemi trochę mnie rozbudził, ale nie do końca.
Dopiero, gdy usłyszałem znajomy głos i własne imię, otworzyłem
oczy i uś-miechnąłem się zaskoczony.
— Meredith?
Co ty tu robisz?
Blondynka
uśmiechnęła się słabo i przysiadając się na huśtawce,
odparła:
— Szukałam
cię.
— Serio?
— Mhm
— mruknęła nastolatka i dodała: — Po tym, jak zniknęłam w
szpi-talu, chciałam ci wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam i...
— I?
— zapytałem zaciekawiony.
Meredith
wpatrywała się w swoje granatowe adidasy i mruknęła:
— Bochciałamcięzobaczyć.
— Co
takiego?
— No
bo chciałam cię zobaczyć.
Otworzyłem
szerzej oczy i uśmiechnąłem się delikatnie.
— Serio?
Dziewczyna
tylko kiwnęła głową i lekko zarumieniona wpatrywała się w
piaskownicę. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Ja też chciałem ją
zobaczyć, dowiedzieć się, czy wszystko w porządku, ale nie
spodziewałem się, że ona ma tak samo.
— To
czemu zniknęłaś w szpitalu? — przerwałem panującą ciszę.
Nagle
poczułem ściskanie w żołądku, ale nie było ono bolesne.
— Nienawidzę
szpitali — ostatnie słowo wypowiedziała z obrzydzeniem. — Boję
się ich. — Coś w mojej twarzy kazało jej mówić dalej: — Mój
tata miał raka i bardzo długo leżał w szpitalu. Praktycznie
wszystkie popołudnia spę-dziłam na krześle obok niego i
oczekiwałam na wieści o jego ozdrowieniu. Oczywiście takowych się
nie doczekałam, bo mój tata... zmarł.
Posłałem
jej spojrzenie pełne współczucia, a ona kiwnęła głową.
— Od
tego czasu omijam szpitale jak ognia. Tamtego wieczoru, kiedy
weszliśmy do środka, wszystkie złe wspomnienia wróciły i po
prostu nie wy-trzymałam. Przepraszam, nie powinnam była tak was
zostawiać, ale to było silniejsze ode mnie.
— Ale
nie musisz przepraszać — powiedziałem z mocą i uśmiechnąłem
się. — Rozumiem. Nie tylko ty masz demony, z którymi musisz się
mierzyć każ-dego dnia.
Meredith
spojrzała na mnie z ulgą wypisaną na twarzy.
— Dzięki
— powiedziała. — A co z twoją siostrą i jej chłopakiem?
Wyszli z tego, czy nadal są w szpitalu?
Westchnąłem
i spojrzałem na krzaki naprzeciwko.
— Nadal
są w szpitalu — odpowiedziałem, choć nawet dla mnie nie
zabrz-miało to przekonująco.
Blondynka
jednak nie wychwyciła dziwnej nuty w moim głosie i odparła, że na
pewno nic im nie jest. Zgodziłem się z nią i przez kilka minut
delektowaliśmy się ciszą.
— Dałabyś
mi swój numer? — zapytałem nagle.
Meredith
wytrzeszczyła oczy i zaśmiała się.
— Jasne
— odparła i wpisała mi go do mojej komórki.
Zadzwoniłem
do niej, żeby od razu miała mój i go sobie zapisała. Tak zrobiła
i umówiliśmy się na następny dzień na lemoniadę, bo bardzo jej
się teraz spieszyło. Pożegnaliśmy się, Meredith pomachała mi, a
ja jej odmacha-łem.
Uśmiechnąłem
się sam do siebie i coś we mnie odżyło. Jakaś dawna cząstka, o
której istnieniu dawno zapomniałem. Nie wiedziałem jeszcze wte-dy
tylko, jaka.
***
— No
i jak tam? — zapytała Mona, kręcąc piruety po jaskini. —
Wszystko działa, jak powinno? Tak czy nie?
— Mike
siedzi w domu i się nad czymś gorączkowo zastanawia, więc tak,
twój głupi czar działa — odparła Meredith z wyraźną
niechęcią. — Co do Daniela, nie byłabym taka pewna.
Mona
zatrzymała się raptownie i zacisnęła pięści.
— O
czym ty gadasz, do cholery?!
— Jestem
przekonana, że proszek, który mi dałaś, już nie działa, jeśli
w ogóle tak było.
Radosny
ton Meredith podziałał na Monę jak płachta na byka.
— To
niemożliwe! Nie mógł zużyć się tak szybko.
— A
jednak — mruknęła Meredith i uśmiechnęła się złośliwie.
— Przestań,
natychmiast przestań! — rozkazała siostra i zaczęła
rozmaso-wywać sobie skronie. — To po prostu niemożliwe.
***
— Słyszałaś?
— zapytała Phoebe rozemocjonowanym głosem. — Daniel jest wolny.
Przyjdzie po nas.
Ricky
tylko kiwnęła głową, pełna sprzecznych myśli i pesymistycznych
wi-zji przyszłości.
— Mam
tylko nadzieję, że zdąży — szepnęła Phoebe,
mając na myśli zaplanowany rytuał Mony.
Ciąg
dalszy nastąpi...
Spróbuj może wkleić ten tekst do jakiegoś worda i zmienić kolor tekstu na automatyczny. Później go skopiuj i sprawdź, może to pomoże...
OdpowiedzUsuńPo wybraniu koloru automatycznego wreszcie mogłem w Bloggerze CAŁY tekst "przefarbować", więc dzięki za pomoc :)
UsuńCo innego tyczy się tego, że w edytorze tekst musi być na biało i nic nie widzę...
Jeszcze raz dzięki i zachęcam do lektury ;)