Piątek,
17 czerwca 2016, godzina 13:59
Mike
siedział na łóżku w swoim pokoju i myślał, ale i tak nic nie
przychodziło mu do głowy. Chłopak wysilał pamięć, by
przypomnieć sobie poprzedni dzień, przynajmniej sam wieczór,
jednak nic z tego. Jego pamięć nie chciała współpracować, tak
jak to robić powinna.
— No
ludzie... —
westchnął piętnastolatek i posłał krzywe spojrzenie ścianie. —
Czy ja wymagam tak wiele? Chcę tylko wiedzieć, co takiego było
wczoraj.
Ściana
pozostała niewzruszona, co rozzłościło Mike'a jeszcze bardziej.
— Wczoraj,
wczoraj, wczoraj... Co do
cholery wydarzyło się
wczoraj?
Nastolatek
zamknął oczy i pogrążył się w ciemności.
Przypomnij
sobie! No przypomnij!
Mike
wypuścił powietrze z ust i spróbował raz jeszcze.
Proszę,
przypomnij sobie. Wczorajszy dzień... Wczorajszy dzień...
Cokolwiek...
W
umyśle zamajaczył obraz spienionego oceanu. Żywioł wydawał
się tak realny, że pięt-nastolatkowi zrobiło się zimno, a jego
ręce pokryła gęsia skórka.
Chłopak
otworzył oczy i wziął głęboki oddech, próbując poukładać
sobie wszystko w gło-wie. Nadal nie miał pojęcia, co się działo
dzień wcześniej, ale teraz wiedział przynajmniej, gdzie szukać.
***
Odcinek
My Little Pony skończył się i na ekranie pojawiły się napisy
końcowe. Zayn z ponu-rą miną zaczął przeskakiwać po kanałach,
tak jak robił to Daniel. Norton spojrzał na przyjaciela, który
kilka minut wcześniej zasnął i wiercił się niespokojnie.
Siedemnastolatek rozłożył się na kanapie z nogami leżącymi na
kolanach Zayna, co temu jakoś nie przeszkadzało. Chłopak miał w
tamtej chwili większe zmartwienia.
Gdzie
ja znajdę kucyki do oglądania?,
pomyślał z udręką i powrócił spojrzeniem do telewi-zora.
Na żadnym z kanałów jednak ich nie znalazł. Z nieszczęśliwą
miną zszedł z kanapy, ściągając z siebie nogi przyjaciela. Ten
jęknął przez sen, ale nie obudził się.
Zayn
wyszedł z salonu, podszedł do drzwi wejściowych i opuścił dom
Swansonów. Choć szesnastolatek nadal był pod wpływem prochu
szaleństwa, tak jak Daniel, świeże powietrze powietrze pozwoliło
mu oczyścić umysł. Pierwsze, co, a raczej kto przyszedł mu na
myśl, była Aria
Stevenson.
Norton
myślał o niej praktycznie przez cały czas, ale nigdy nie widział
jej w głowie tak wyraźnie, jak teraz.
— Jakbyś
tu była —
powiedział Zayn, mijając starszą panią niosącą zakupy z
pobliskiego warzywniaka. Kobieta spojrzała na niego z troską, ale
nastolatek nie zwrócił na nią uwagi. Szedł przez siebie, aż
dotarł do miejsca, w którym po raz ostatni widział dziewczynę.
Szary
magazyn nadal stał na odludziu, Zayn nie wiedział, czemu miałoby
być inaczej. Podszedł do stojącego samotnie budynku i zapukał.
Aria musi być w
środku. Czeka na mnie i...
W
drzwiach stał Czarny Wąż, patrząc na Nortona z wybałuszonymi
oczami. Mężczyzna przez chwilę starał się ogarnąć sytuację,
ale uprzedził go Zayn:
— Przyszedłem
po Arię. Powiedz mi, gdzie jest, człowieku.
Czarodziej
z niedowierzania aż
otworzył usta. To
się nie dzieje naprawdę,
pomyślał.
— Wejdź
do środka, Aria czeka na ciebie.
Przypadkowy
dobór słów Czarnego Węża podziałał na szesnastolatka
motywująco. Zayn zrobił dwa kroki do przodu i znalazł się we
wnętrzu magazynu. Stevenson jednak nie było w środku i Norton już
miał się odwrócić, kiedy poczuł bolesne ugryzienie w odkrytego
palca u stopy. Spojrzał w dół i zobaczył uciekającego małego
węża. Chłopak chciał krzyknąć, ale upadł, a nad nim
zamajaczyła uśmiechnięta twarz czarodzieja.
— To
mój szczęśliwy dzień, wiesz? —
zapytał mężczyzna. —
Najpierw Sam, a teraz ty z
własnej woli do mnie
przychodzisz. Czy nie mogłoby być lepiej?
Norton
nie miał na to odpowiedzi. Przeklęte
sandały, pomyślał
i zamknął oczy.
***
Z
perspektywy Daniela:
Wszystko
wydaje
się takie... nierealne. Tak, to jest
dobre słowo. Znajduję
się w próżni
w dosłownym znaczeniu tego słowa.
Otacza
mnie nieprzenikniona ciemność, wielka, niczym nieograniczona
pustka. Unoszę
się w —
trudno mi tu mówić o powietrzu —
tej próżni i wypatruję
najsłabszego źródła światła, jakiegokolwiek, które pozwoliłoby
rozproszyć ten mrok wokół mnie.
W
pewnej chwili zdaję
sobie sprawę, że śnię. Nie jestem
pewny, skąd przyszła ta myśl, ale wszystko na to wskazuje.
Zaczynam
rozmyślać, czemu akurat śni mi się pustka,
kiedy coś we mnie drga.
Nie wiem
co, ale gdzieś daleko, wewnątrz
mnie, poruszyło się z zawrotną prędkością. To
było jak muśnięcie, a zarazem jakbym zderzył się z ceglanym
murem. W jednej sekundzie zaparło mi dech, a w kolejnej czułem się,
jakbym
leżał na łożu z miękkich piór.
Zaczynam
spadać w otchłań bez dna. Patrzę
w dół i nie widzę
nawet własnych nóg. Może to i lepiej, myślę,
jak i tak ich nie czuję. Zachciewa
mi się śmiać, a nawet nie wiem,
z jakiego powodu. Lecę
w dół, jednak nie czuję
oporu powietrza (przyjmijmy, że otaczająca
mnie substancja jest
powietrzem).
Tak
więc lecę
i lecę,
a moje spadanie nie ma
końca. Dalej
sobie tak lecę i myślę:
co to ma być? Nie na to się pisałem. Sny powinny być ciekawe,
rozbudzać wyobraźnię, pokazywać ludziom świat, do którego nie
mogą mieć dostępu, a tymczasem moje są,
że się tak wyrażę, nudne.
Zakładam
ręce na klatce piersiowej i czekam.
Czekam,
aż skończy się to szaleństwo, które nieszczęśliwie mnie
dopadło. Szaleństwo, które zdaje się, ma
nie mieć końca. Przynajmniej nie w tym życiu, myślę
ze złością.
Spadanie
przyspiesza,
ale nie robi mi to wielkiej różnicy. Co ma być, to będzie,
stwie-rdzam
w myślach i ziewam.
Hę? Od kiedy w snach się ziewa? Coś tu jest bardzo nie halo i nie
mówię tylko o...
Zresztą nieważne. Mam dość.
— Chcę
już się obudzić! —
wołam w pustkę, a odpowiedzią jest cisza. —
Już chyba czas, żebym wstał! Pobudka!
Moje
ciało, mój umysł i nie wiem, co jeszcze nie chcą
mnie słuchać. Dalej spadam, ale mam uczucie, że zbliżam się ku
końcowi. Pojawia się
mrowienie u stóp,
których wcześniej w ogóle nie czułem. Wszechobecna cisza staje
się bardziej przytłaczająca z każdą upływającą sekundą.
Dłonie mi się trzęsą,
tracę panowanie nad całym moim ciałem.
Spadanie
nareszcie zwalnia, a ja zaczynam słyszeć jakieś dziwne
trzepotanie. Dźwięk nasila się, ale nie potrafię ustalić jego
źródła.
Nagle
słyszę dziewczęcy krzyk, który przeszywa mnie zgrozą. Pojawia
się myśl, że ktoś mi bardzo bliski jest w niebezpieczeństwie.
Tylko czemu to mi się śni? Nie znam odpowiedzi, a jej
nieograniczone możliwości nie przypadają mi do gustu.
Mimowolnie
przegryzam wargę i wtedy zatrzymuję się. Choć wciąż otacza mnie
pustka, czuję, że jestem w zupełnie innym miejscu. Nie ma to
najmniejszego sensu, ale zyskuję pewność, że wkrótce ma wydarzyć
się coś złego. Zimno skręcające mnie od środka tańczy na moich
plecach, a pięści zaciskają się wbrew mojej woli.
Co
się ze mną dzieję? Ucisk i nieprzyjemne drapanie w gardle nie
ułatwia myślenia, tyle jestem w stanie powiedzieć na pewno.
Niewidzialna siła obraca mnie wokół własnej osi i wy-rzuca do
przodu. Lecę i zatrzymuję się w pozycji leżącej na brzuchu.
Nawet nie czuję nie-wygody, przyznam szczerze. To dziwne. Wszystko tu
jest dziwne, ale mniejsza.
Próbuję
wstać, ale nie udaję mi się, gdyż nie mam się o co oprzeć. Tak
to już bywa w próżni. Mój wzrok przykuwa rozbłysk w oddali.
Czyżby to... Tak.
Z
początku mikroskopijnej wielkości, światełko powiększa się, aż
zaczyna
rozpraszać ciemność, której mam
serdecznie dosyć. Tak,
tak, chcę
krzyczeć z radości. Mrok znika, ucieka przed wszechogarniająca
siłą światła. Z minuty na minutę robi się coraz jaśniej, a mi
coraz cieplej na sercu. Bóle i dolegliwości znikają,
pozostawiając po sobie słabe ślady, które mają
potem zamienić się w blizny.
Przede
mną świeci słońce, wielka, rozgrzana do czerwoności gwiazda.
Zalewa mnie blaskiem prosto w oczy, a ja i tak mogę patrzeć na nią
bez przeszkód. W moim sercu pojawia się nadzieja, która ma uwolnić
mnie od otaczającego szaleństwa.
Po
raz drugi słyszę trzepotanie i uświadamiam sobie, skąd pochodzi.
Tym trzepoczącym czymś jest bijące serce. Nie należy ono do mnie,
ale jest silne i walczy o przetrwanie.
I
wtedy się budzę.
***
Z
perspektywy Daniela:
Otwieram
oczy i w pierwszej
chwili nie rozpoznaję miejsca, w którym się znajduję. Rozglądam
się i dociera do mnie, że to salon w moim domu. Oddycham
z ulgą i wstaję z kanapy. Nasłuchuję, ale nikogo nie słyszę.
Marszczę brwi i z burzą myśli kłębiących mi się w głowie idę
na górę. Powoli wdrapuję
się po schodach i
wchodzę do każdego pomieszczenia. No kurde, gdzie są wszyscy?,
zastanawiam się, kiedy wszystkie pokoje okazują się puste. Dobra,
nie wszystkie, bo w pokoju Mike'a rozłożył się Tofik, który
teraz smacznie śpi. Szczęściarz, myślę na wspomnienie snu, który
zmęczył mnie, zamiast
dać mi wypocząć.
Ziewam
z szeroko otwartymi ustami i wchodzę do swojego pokoju. Siadam na
fotelu i włączam internet w telefonie. Skorzystałbym z wi-fi w
domu, ale ojczulek jak zwykle nie pamiętał o rachunku. Mimowolnie
obgryzam paznokcie, kiedy zdaję sobie z tego sprawę, natychmiast
przestaję. Messenger
ładuje się tak wolno, że mam ochotę rzucić moim telefonem
(starym gratem, który mam nieprzyjemność posiadać od przeszło
ponad dwóch lat) o ścianę i sprawdzić, czy jest niezniszczalny.
Przyznam szczerze, że pod tym
względem moja komórka
potrafi miło zaskoczyć. Spadała milion razy, jak nie na podłogę
to na schody, wylatywała mi z rąk i driftowała po tramwajach,
tak więc, jest praktycznie niezniszczalna. Jednak nigdy nie
uderzyłem nią
o ścianę, ale wolę nie kusić losu. Nie jestem ryzykantem
(przynajmniej w większości sytuacji!), jak mój młodszy braciszek.
Mike wiecznie prosi się o kłopoty, a później trzeba go z nich
wyciągać.
Biorę
palce do ust, praktycznie tego nie zauważając. Spoglądam
na ekran i wow,
Messenger wreszcie raczył się załadować. Jestem pod wrażeniem.
Kładę rękę na oparcie fotela, jak najdalej od mojej twarzy.
Mam kilka wiadomości, ale żadnej z nich nie odczytuję. Bo i po co,
przecież i tak nie wiem, co mogę im odpisać. Mam zbyt duży mętlik
w głowie. Lekko szumi mi w uszach, a oczy same się zamykają. Po
raz kolejny ziewam i mam ochotę położyć się spać. Znowu.
Co
się ze mną dzieje? Nie
czułem się taki zmęczony od bardzo dawna. Od czasu roku szkolnego.
Zdradzę wam tylko, że cierpię na ciężką, upierdliwą
bezsenność. Sen po prostu do mnie nie przychodzi, tak mówię sobie
co jakiś czas, by usprawiedliwić fakt, że kładę się spać po
0:34, a sprawdzam godzinę jeszcze o 2:57.
Moje
palce znowu lądują w ustach. Choć to boli, nadal to robię. Staram
się powstrzymywać, ale udaję mi się tylko przez chwilę. Sekunda
nieuwagi i znowu to samo. Wstaję, odkładam komórkę na fotel, ale
ta się z niego ześlizguje i głośno uderza w podłogę. Idę na
środek pokoju i siadam w po turecku. Ciało samo za mnie dyryguje,
prawdopodobnie podporządkowując
się rozkazom umysłu, nad którym nie panuję.
Przymykam
oczy i wsłuchuję się w panującą ciszę. Nie
wiem, po co to robię.
Tak
jakby podświadomość chciała mi coś przekazać.
Ciąg
dalszy nastąpi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz