Music

czwartek, 8 lutego 2018

Rozdział 4.2

Sobota, 18 czerwca 2016, godzina 1:01; 1:27; 1:55; 2:19; 2:42; 3:00
Z perspektywy Daniela:

Nie potrafię zliczyć, ile już razy przewróciłem się z boku na bok, ale mo-gę zapewnić, że o wiele za dużo.
Z westchnieniem zmieniłem pozycję, ale na nic się to zdało, nadal było mi niewygodnie.
— Jezu — wycedziłem cicho i ułożyłem się na wznak.
W pokoju było dosyć jasno. Światła jadących aut przesuwały się po sufi-cie, ale nie to mnie dekoncentrowało. Trudno mi nawet stwierdzić, co to by-ło — po prostu od niepamiętnych czasów cierpiałem na upierdliwą bezsen-ność, ale już na pewno o tym wspominałem, więc nie będę zagłębiał się w szczegóły.
Świeże powietrze też nie pomagało. Otworzyłem okna na całą szerokość przed 2 w nocy, ale najwyraźniej to nie tlenu mi brakowało.
Moje myśli ciągle błądziły przy Zaynie, Phoebe i oczywiście Ricky. Miałem nadzieję, że nic im nie jest, że wytrzymują.
— Trzymajcie się — szepnąłem w ciemność. — Znajdę was, obiecuję.
Leżenie na plecach również zaczęło mi przeszkadzać, więc przewróciłem się na prawy bok. Przed oczami miałem stare, brązowe panele, których wi-dok wywołał nieprzyjemny ucisk w żołądku.
Już dawno nie rozmyślałem o tym, co mam, a czego nie. Powiedzieć, że pogodziłem się z niesprawiedliwością losu byłoby dużym niedopowiedze-niem, ale byłem chyba na dobrej drodze. Dobra, nie będę ściemniał. Nadal czułem się beznadziejnie w tej materii.
Nie wiem, kiedy, ale w końcu udało mi się zasnąć.

***

Sobota, 18 czerwca 2016, godzina 13:11
Z perspektywy Daniela:
Obudziły mnie jakieś krzyki. Otworzyłem oczy i podniosłem się z łóżka z głośnym ziewnięciem. Akurat wtedy do pokoju wpadł Richard, patrząc na mnie gniewnie:
— Gdzieś ty wczoraj był?! Wydzwaniałem do ciebie, jak głupi, ale ty oczy-wiście nie raczyłeś odebrać!
Zmarszczyłem czoło, bo nie wiedziałem, o co mu chodzi. Mrugając i po raz kolejny ziewając, wziąłem do ręki mój telefon, i rzeczywiście, wieczo-rem ojciec dzwonił do mnie kilkanaście razy. Spojrzałem na niego i odpar-łem:
— Przepraszam, miałem wyciszony telefon. Coś się stało?
Oprócz tego, że moi przyjaciele zaginęli, dodałem w myślach.
— Gdzie byłeś? — Richard ponowił pytanie.
— Kiedy? — zapytałem, a twarz taty poczerwieniała ze złości.
— Wczoraj. Wieczorem. Gdzie byłeś?
Udałem, że się zastanawiam. Co miałem mu powiedzieć — że długi czas siedziałem na plaży, poszukując natchnienia i wewnętrznych mocy? Chyba raczej nie...
— Spacerowałem.
— Spacerowałeś? — wycedził ojciec, jakby to było przekleństwo.
Westchnąłem.
— Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
— Wiesz, że rodzice Sama Collinsa nie żyją?
To pytanie zbiło mnie z pantałyku. Moja mina musiała to wyrazić, bo oj-ciec lekko się rozchmurzył.
— Susan mi powiedziała — oznajmił Richard i dodał z sarkazmem: — Wie-działbyś o tym, gdybyś odbierał telefony.
Zmrużyłem oczy i nic nie powiedziałem. W rzeczywistości wiedziałem o ich śmierci od wieczoru, kiedy znalazłem się w ich domu. Zdziwiony byłem tylko tym, że policja tak późno się za to zabrała.
— A wiesz, że Ricky Howard zaginęła? Jej brat zgłosił wczoraj jej zagi-nięcie...
Ojciec chyba coś jeszcze mówił, ale nie docierała do mnie reszta jego słów. Boże, pomyślałem, Nathan! Miałem ochotę udusić go gołymi rękami. Tak, wiem, bał się o siostrę, ale jak ja teraz mam szukać jej, Phoebe i Zay-na, który jest nie wiadomo gdzie, mając na karku panią szeryf i policję.
— Nic nie powiesz? — ojciec wpatrywał się we mnie przenikliwie. — Nie wydajesz się być zszokowany...
Cóż mogłem rzec.
— Nathan tu był i mi o tym powiedział — odparłem zgodnie z prawdą.
Richard kiwnął głową, zaskoczony. Już miał wychodzić, kiedy zapytałem:
— Jak tam Maddie?
Tata odwrócił się i westchnął:
— Lepiej. Wczoraj dowiedziała się o zniknięciu Sama i była na mnie zła, że jej o tym nie powiedziałem... — Richard zrobił minę, jakby coś przyszło mu do głowy: — Skąd wiedziałeś, że Sam zaginął? Wczoraj...
— Pielęgniarki plotkowały — wzruszyłem ramionami i zamknąłem usta.
Ojciec patrzył na mnie przez kilka sekund i wyszedł, a ja miałem ochotę strzelić się w łeb. Kłamstwa piętrzyły się i piętrzyły, a to był dopiero począ-tek.

***

Sobota, 18 czerwca 2016, godzina 15:04
Z perspektywy Daniela:

Po obiedzie i licznych, bezowocnych próbach skontaktowania się z Octa-vianem wyszedłem na dwór na umówione spotkanie z Meredith na placyku zabaw. Dziewczyna jeszcze się nie zjawiła, toteż spożytkowałem czas, huś-tając się i myśląc o wszystkich kłamstwach wypowiedzianych u mnie w do-mu.
Ciążyło mi to, że coraz bardziej oddalam się od taty, chociaż on sam się o to prosił, ale jednak, świadomość, że go okłamuję dawała mi się we znaki. Choć było gorąco, przeszły mnie ciarki po plecach.
Spojrzałem na ekran telefonu i westchnąłem — Meredith spóźniała się już ponad 10 minut. Chwilę potem podbiegła do mnie zdyszana. Nastolatka mia-ła na sobie czarną bluzkę z dużym dekoltem z guzikami, którą podwinęła sobie do łokci oraz dżinsowe białe szorty. Na jej widok znacznie podskoczyło mi ciśnienie.
Meredith spojrzała na mnie i pomiędzy nabieraniem powietrza wysapała:
— Już jestem. Sorry za spóźnienie.
Uśmiechnąłem się tylko i oboje podeszliśmy spacerkiem do stojącej nie-daleko budki z lemoniadą.
— Jak ci minął dzień? — zapytałem, podając jej duży kubek zimnego napo-ju.
Wziąłem też jeden dla siebie, zapłaciłem za oba i zaczęliśmy iść chodni-kiem. Ciepły wiatr muskał nas po twarzach, a słońce mile grzało.
— Dobrze — mruknęła Meredith, ale widząc moją minę, parsknęła śmie-chem. — No tak sobie. Moja starsza siostra ciągle mnie wykorzystuje, a ja nie umiem się jej przeciwstawić...
— Nie umiesz, czy nie chcesz? — zapytałem i po chwili zganiłem się w myślach.
— Sama nie wiem — westchnęła blondynka i wzięła łyk lemoniady. — Cza-sami czuję się wręcz bezsilna. Mona wiecznie czegoś chce i idzie po naj-mniejszej linii oporu, żeby to osiągnąć. Ja chyba po prostu nie potrafię się postawić...
Nastolatka zamilkła. Szliśmy w ciszy, a do mnie wreszcie coś dotarło — Meredith była sierotą. Miała siostrę — z jej słów wynikało, że wolałaby nie — ale straciła obojga rodziców w tak młodym wieku. Widać było, że stara się trzymać, ale jest to coraz trudniejsze.
— Jak myślisz, czemu taka jest? — zapytałem nagle.
— Chciałabym wiedzieć — wyznała Meredith ze smutkiem w głosie. — Nie zawsze taka była. Jak byłyśmy małe, spędzałyśmy dużo czasu ze sobą, ale potem coś się zmieniło. Odwróciła się ode mnie i zaczęła dręczyć.
Z oczu dziewczyny popłynęły łzy — ja i moje próby rozmowy z dziewczy-nami, które potrafię tylko doprowadzić do płaczu.
— Przepraszam, nie chciałem — zacząłem, na co Meredith objęła mnie ra-mionami.
Zaskoczony, przez chwilę nie wiedziałem, co zrobić. W końcu sam ją ob-jąłem i przytuliłem. Meredith załkała. Jej długie, jasne włosy łaskotały mnie po twarzy i wydzielały niesamowity zapach. Z każdą upływającą minutą robi-ło się coraz goręcej.
Nie wiem, jak długo tak staliśmy przytuleni. Meredith uwolniła mnie z uś-cisku i spojrzała na mnie wyraźnie zakłopotana.
— Przepraszam, nie wiem, co mnie napadło.
— To ja przepraszam — odparłem i dodałem: — Nie powinienem był pytać.
Meredith posłała mi delikatny uśmiech, przez co w jej policzkach zrobiły się dołeczki. Dziewczyna wyglądała po prostu uroczo.
Na moim czole pojawiły się kropelki potu, które szybko starłem. Musiałem zrobić kilka długich wdechów, bo żal praktycznie lał się z nieba. Meredith wachlowała się dłonią, ale na niewiele się to zdało, bo bardzo pobladła.
— Jak się czujesz? — patrzyłem na nastolatkę zaniepokojony. Kiedy nie od-powiedziała, poradziłem, by napiła się lemoniady. Tak też zrobiła i ode-tchnęła z ulgą. — Może pójdziemy do mnie? — zaoferowałem. — Nie lubię chodzić po dworze w takim skwarze.
Meredith zamrugała oczami i przytaknęła.
W milczeniu skręciliśmy w ulicę prowadzącą do mojego domu. Wzdłuż niej rosły drzewa, toteż mieliśmy sporo cienia i mogliśmy ochłonąć. Puste kubki po lemoniadzie wyrzuciłem do mijanego przez nas kubła.
Moja towarzyszka rozglądała się z zainteresowaniem po okolicy, która tęt-niła życiem — słychać było ćwierkanie ptaków, gaz odpalanego samochodu, a nawet odgłosy jakieś kopulującej pary.
Śmialiśmy się z tego jeszcze podchodząc pod drzwi. Zaprosiłem Meredith do środka i poszliśmy do kuchni, by napić się czegoś zimnego. Wyjąłem z lo-dówki sok jabłkowy, wziąłem z półki dwie szklanki i zaprowadziłem dziew-czynę do mojego pokoju.
Uśmiechnęła się tylko, widząc wysprzątany pokój. Lubię porządek, tyle wam powiem.
Meredith podeszła do mojego biurka i spojrzała na małą tablicę korkową nad nim wiszącą. Przyczepionych było do niej kilka zdjęć przedstawiających moich przyjaciół i mnie. Na jednym byliśmy w piątkę, Phoebe, Aria, Aaron, Zayn i ja siedzieliśmy w ogródku rodziców Aaron i piekliśmy kiełbaski przy ognisku. Świetnie się wtedy bawiliśmy aż uśmiechnąłem się na wspomnie-nie tamtego dnia.
Spojrzałem na koleżankę i zauważyłem, że jej uwagę przykuło inne zdję-cie. Fotografia przedstawiała Ricky i mnie, kiedy jeszcze byliśmy ra-zem — tuliliśmy się do siebie, siedząc w altanie przy jej domu. Mere-dith miała dziwny wyraz wypisany na twarzy, wyglądała, jakby chcia-ła coś powiedzieć, ale nie mogła.
— O co chodzi? — zapytałem, odwracając się plecami do biurka.
Blondynka otworzyła usta i po chwili je zamknęła.
— Czy wy... zerwaliście? — wskazała na zdjęcie z Ricky.
Kiwnąłem głową i usiadłem na łóżku. Nie chciałem o tym mówić i Mere-dith najwyraźniej to wyczuła, bo nie pytała dalej.
Przez długi czas siedzieliśmy w ciszy. W którymś momencie słowa same wyszły z moich ust.
Opowiedziałem jej praktycznie całe moje dotychczasowe życie — mówi-łem o mamie, która mnie porzuciła, o tacie, który tak naprawdę chyba nigdy mnie nie kochał, o moich najlepszych przyjaciołach, Zaynie i Phoebe (nie wspominałem, że ktoś ich porwał, a ja nie mam pojęcia, jak ich odnaleźć), o Kyle'u i naszej bardzo trudnej relacji.
Mówiliśmy o wielu innych sprawach, łatwych i trudnych, które trudno by-łoby tutaj przytoczyć. Czas mijał, godzina upływała za godziną, a nam nie kończyły się tematy do rozmowy. 
Siedzieliśmy na łóżku, potem leżeliśmy, rozmawiając. Jedliśmy przygoto-waną przeze mnie kolację (bardzo dobre kanapeczki), oglądaliśmy film, a konwersacja ciągnęła się w nieskończoność.
Ciąg dalszy nastąpi...


Rozdział 4.3 w niedzielę 18 lutego o 18:00!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Snow-Falling-Effect