Music

sobota, 25 marca 2017

Rozdział 1.9

    Ricky otworzyła szeroko oczy i rozejrzała się po jaskini, w której się znalazła. Pomieszczenie było wręcz ogromne. Z nierównego sufitu narastały długie stalaktyty, a z podłoża stalagmity, w które nastolatka prawie weszła. Dziewczyna wzdrygnęła się i zauważyła, że po ścianach jaskini spływają strumyczki wody. 
    Kilka sekund później usłyszała zbliżające się kroki i rozejrzała się niespokojnie. Z ciemności na krańcu pomieszczenia wyłoniła się jakaś niewyraźna postać. Podeszła ona bliżej i okazało się, że to zadziwiająco ładna dziewczyna. 
    Meredith, bo takie nosiła imię, miała długie jasne włosy i błyszczące oczy w kolorze morza. Zaniepokojona patrzyła na Ricky i cichym głosem zadała pytanie:
   - Co tu robisz? Nie powinnaś była tu przychodzić!
    Ricky nie wiedziała, co powiedzieć. Głos w jej głowie darł się wniebogłosy, że powinna stamtąd wiać, ale ona nie rozumiała, dlaczego. W końcu odparła:
   - Nie wiem, czemu tu przyszłam. Szczerze to nie wiem, jak się tu znalazłam. - Po chwili dodała: - Może powiesz mi, co ty tu właściwie robisz...
    Meredith przełknęła głośno ślinę i szepnęła w odpowiedzi:
   - To przez moją siostrę. - Widząc puste spojrzenie Ricky, kontynuowała: - Ona mnie tu więzi. 
   - Co? - parsknęła Ricky. - Twoja siostra więzi cię w jaskini?! Jakoś nie widzę, żebyś była przywiązana czy coś... Możesz normalnie stąd wyjść i nigdy nie wracać. 
    Meredith tylko pokręciła ze smutkiem głową. 
   - Nie potrafię tego wyjaśnić - powiedziała. - Ale nie mogę opuścić tego miejsca. 
    Po raz kolejny Ricky usłyszała zbliżające się kroki i odwróciła się. Tym razem dziewczyna, którą zobaczyła, miała czarne włosy i uśmiechała się złowrogo. 
   - Kogóż ja tu widzę? - powiedziała wysokim głosem nieznajoma. - Moja kochana siostra gawędzi sobie z... - Spojrzała na Ricky. - Z kim mam przyjemność? 
    Siedemnastolatka zmierzyła ją tylko wzrokiem, bo doskonale znała ten typ dziewczyn. Piękne, świadome swojej urody, wykorzystujące ją, żeby upokorzyć innych. 
   - No dobrze - nowo przybyła przewróciła oczami. - Ja mam na imię Mona. Miło mi poznać. 
   - Przyjemność po twojej stronie - odparła Ricky. - O co chodzi z twoją siostrą? 
   - Co masz na myśli? - Mona uśmiechnęła się słodko i otarła usta z zakrzepłej krwi. 
    Ricky cofnęła się odruchowo, co nie umknęło uwadze dziewczyny. Jej oczy zaiskrzyły. 
   - O to, że jestem od niej ładniejsza, tak? - zapytała Mona. - Jestem tego świadoma. Jak i tego, że lepiej dogaduję się z ludźmi. 
    To była krew... Czemu ona miała krew na ustach? Coś tu jest bardzo nie w porządku!!! Myśli Ricky pędziły jak szalone. 
   - Trudno jest usprawniać komunikację międzyludzką, kiedy nie masz z kim jej ćwiczyć - odezwała się Meredith, na co Mona zgromiła ją spojrzeniem. 
   - Masz chyba jakiś problem ze sobą - stwierdziła w końcu Ricky. - Żyjesz w jakiejś iluzji. 
   - Że co proszę? - warknęła długowłosa szatynka i zatrzęsła się ze złości. - Nie masz pojęcia, z kim zadzierasz. 
   - Meredith... - zaczęła Ricky. - Wychodzimy. W tej chwili!
    Mona zaśmiała się głośno i warknęła: - Nigdzie nie pójdziesz, kochaniutka. Najpierw coś dla mnie zrobisz. 
   - Nie zamierzam nic... - powiedziała Ricky i chciała ją ominąć, ale Mona złapała ją mocno za lewą rękę. 
    Po sekundzie siedemnastolatce urwał się film, a ostatnim co usłyszała, był krzyk Meredith. 

***

    Maddie weszła bez pukania do pokoju Daniela. Octavian i Mike spojrzeli na nią z zaskoczeniem, a Daniel ze złością zapytał, czy nie słyszała o czymś takim jak prywatność. Dziewczyna odburknęła, że słyszała ich rozmowę i dlatego postanowiła wejść.  
   - To teraz podsłuchujesz i nie pukasz? - zapytał Daniel retorycznie. - Robisz postępy. 
    Maddie spojrzała na brata w lekkim szoku. Kilka godzin wcześniej wydawał się być w takim dobrym nastroju, a teraz zachowywał się po prostu jak wredny starszy brat. 
   - Może mi powiecie, kim jest ten pan? - czternastolatka wskazała na Octaviana. - Dzień dobry, tak w ogóle. 
   - Dzień dobry, dzień dobry - powiedział mężczyzna, uśmiechając się i zacisnął szybko prawą dłoń. - I dobranoc. 
    Maddie z zamkniętymi oczami przewróciła się na ziemię. Daniel otworzył szeroko oczy i warknął: - Co pan jej zrobił?
   - Nic takiego. Jest nieprzytomna. - Odparł krótko Octavian. 
   - Czy to było konieczne? 
   - Super! - wykrzyknął Mike. - Też chciałbym tak umieć. 
   - Może kiedyś - mruknął mężczyzna, a Mike'owi rozbłysły oczy:
   - Naprawdę? To jeszcze bardziej super!!! 
    W międzyczasie Daniel podniósł nieprzytomną siostrę i ułożył ją na sofie. Potem ze złością spojrzał na Octaviana i ponowił pytanie. 
   - Tak, to było konieczne - odpowiedział mężczyzna. - Nikt nie powinien wiedzieć o...
   - O tych potworach?! Czemu w takim razie my mamy wiedzieć? - Wycedził siedemnastolatek. 
   - Masz rację - szepnął Octavian i ponownie zacisnął dłoń, tym razem patrząc na Mike'a, który zdążył tylko otworzyć usta. - Tylko ty masz o tym wiedzieć!
    Piętnastolatek padł cicho na łóżko, a Daniel zamknął tylko oczy. 
   - Co dokładnie tylko ja mam wiedzieć? - zapytał chłopak. - I dlaczego?
    Octavian wziął głęboki oddech i odpowiedział:
   - Mistrzowie Rady już od dłuższego czasu przyglądali się temu miastu. Wiele było plotek o demonicznych hordach i mrocznych czarach, ale tak naprawdę przez nikogo niepotwierdzonych. Dlatego kilka lat temu wysłali tu mojego nauczyciela, żeby przyjrzał się sytuacji. Kiedy powrócił, opowiedział Radzie o chłopcu, którego potężną aurę wyczuł, gdy tylko znalazł się przy granicy miasta. Mówił, że była zniewalająca. 
    Octavian spojrzał na Daniela, ale ten hardo odwzajemnił jego spojrzenie. Mężczyzna kontynuował: - Z początku Rada nie chciała mu uwierzyć, więc Mistrzowie sami tu przybyli...
   - Sami się pofatygowali? - Prychnął Swanson. - Jak cudownie!
   - I potwierdziła się informacja o istnieniu tego chłopca. Od tamtego czasu mój nauczyciel przybywał co roku do tego miasta i przyglądał się jego rozwojowi...
   - To wcale nie kojarzy się perwersyjnie... 
   - Tego roku jednak nie mógł przybyć... - powiedział cichszym głosem Octavian, co zwróciło uwagę Daniela. 
   - Czemu nie mógł? - zapytał siedemnastolatek.
   - Został zamordowany - odparł mężczyzna, patrząc w oczy nastolatka. - Ktoś go pożarł.
   - CO??? - wykrzyknął Swanson. - Jak to pożarł? Nie obronił się magią? 
   - Nie zawsze da się obronić - stwierdził Octavian, czując ból na wspomnienie swojego nauczyciela. - Posłańcy Rady odnaleźli jego resztki na plaży tu niedaleko.
   - Może to ta Tenta... - zaczął Daniel, ale Octavian mu przerwał:
   - Nie. Tentakula pożarłaby go całego i nie pozostawiła śladów. To coś rozszarpało go na strzępy, jakby był niczym...
   - Nie musi pan kończyć - mruknął Swanson, przełykając ślinę. 
    W głowie mu huczało. Zadał ostatnie pytanie, którego dręczyło go tego dnia:
   - Pana nauczyciel przybywał tu co roku, by mi się przyjrzeć...
   - Nigdy nie mówiłem, że chodziło o ciebie - zaczął Octavian, ale Daniel uśmiechnął się pobłażliwie, choć pewności siebie nie miał w tamtej chwili za grosz. 
   - Jasne - mruknął nastolatek i mówił dalej: - W tym roku przybył pan i postanowił się ze mną skontaktować. Dlaczego? Dlaczego teraz a nie rok wcześniej czy później? 
    Octavian posłał siedemnastolatkowi krótkie spojrzenie i odparł:
   - Wyczułem twoją moc. Nie wiem jak, ale została aktywowana i... Rada pewnie nie będzie tym zachwycona, ale ja uważam, że powinieneś wiedzieć. Twoje miasto jest w ciągłym niebezpieczeństwie ze względu na te piekielne wrota, o których wspominałem wcześniej, ale jest coś jeszcze. 
   - Co takiego? - zapytał Daniel. 
    W ustach miał sucho, ale chciał zakończyć tę rozmowę jak najszybciej. 
   - Mistrzowie wyczuli, że Ciemność powróciła do tego świata. 
   - Ciemność?
   - Przez duże "c" - odparł po dłuższej chwili Octavian. - To prastara siła, z którą nikt nie może się równać. Oprócz jednej osoby. 
    Daniel otworzył szeroko oczy i zapytał: - Ja jestem tą osobą?!
   - Istnieje przepowiednia, że Ciemność tak jak wszystko ma swoje przeciwieństwo. Mistrzowie sądzą, że to ty nim jesteś. 
   - Ja? - zdziwił się siedemnastolatek. - Czemu ja? Oni są na pewno potężniejsi ode mnie! 
   - Ja tak nie uważam - wyznał Octavian. 
   - To co pan uważa? 
   - Że chodzi o ciebie. Jesteś Światłością, Danielu. I ja chcę pomóc przygotować ci się do twojej walki. 
    Swanson w ciszy wpatrywał się w mrok panujący za oknem. W końcu oznajmił:  
   - Muszę to wszystko na spokojnie przemyśleć.
   - Rozumiem.
   - Dlatego teraz idę na imprezę. Jutro wszystko mi pan opowie, dobrze? Teraz jest tego wszystkiego za dużo. 
   - Dobrze - rzekł Octavian. - Zjawię się jutro. Dobrej nocy. 
   - A gdzie pan teraz pójdzie? - zapytał Swanson. 
   - Jak to gdzie? Do hotelu. - Odparł mężczyzna i uśmiechnął się. - Muszę się porządnie wyspać. Przed nami długi dzień. 
   - Aha - zdołał wykrztusić z siebie Daniel, a Octavian wyszedł z pokoju i po chwili jego kroki ucichły. 
    Swanson przez kilka sekund patrzył za nim, aż w końcu westchnął, podszedł do Maddie i potrząsnął nią delikatnie. 
   - Wstawaj, siostrzyczko. Idziemy! 

***

    Phoebe spojrzała na swoją komórkę i oznajmiła:
   - Daniel niedługo przyjdzie. Właśnie wyszedł z domu i jeszcze musi odprowadzić Maddie do jakiegoś Sama. 
   - Biedny - odparł Zayn i uśmiechnął się pod nosem. 
   - Co cię tak bawi? - zapytała Pheebs i podążyła za jego spojrzeniem.
    Angelika kłóciła się właśnie z didżejem o puszczane przez niego piosenki. Chłopak patrzył na nią niewzruszenie i dalej robił swoje. Nastolatka miała minę, jakby chciała go zamordować.
   - Znalazła sobie nową ofiarę - stwierdziła Phoebe. 
    Ona i Zayn siedzieli sobie na piasku przy granicy drzew i podziwiali morze. Na imprezie Angeliki byli od około dwudziestu pięciu minut i już zdążyli nasłuchać się krzyków gospodyni, która nie potrafiła sprostać swoim obowiązkom. W końcu ku ich uldze sobie poszła, ale niezbyt daleko. 
   - Słyszysz, co do ciebie mówię? - zapytała Phoebe. 
    Po kilku sekundach Zayn spojrzał na nią i uśmiechnął się, mówiąc, że się zamyślił. 
   - Jestem już! - usłyszeli głos zbliżającego się Daniela. 
    Siedemnastolatek usiadł obok nich, a przyjaciele przyjrzeli mu się krytycznie. 
   - Gdzieś ty był? - zapytał Zayn z zaciekawieniem. - Czemu nie mogłeś przyjść wcześniej?
   - Musiałem z kimś zamienić słówko - odparł Swanson wymijająco. - Co wy w tym czasie robiliście?
   - My? W sumie nic ciekawego. Co nie, Zayn? - Powiedziała Phoebe, ale nie otrzymała odpowiedzi. - ZAYN???
   - Co? - zapytał nastolatek. 
    Phoebe i Daniel spojrzeli na niego: dziewczyna ze źle skrywaną irytacją, a przyjaciel ze zmarszczonymi brwiami. 
   - Nic - burknęła Pheebs i spojrzała w kierunku plaży. 
    Na chwilę nastała nieprzyjemna cisza, dopóki nie przerwał jej męski głos, na dźwięk którego Daniel otworzył szeroko oczy:
   - Swanson! Nareszcie jesteś, już nie mogłem się doczekać. 
    Cała trójka odwróciła się i spojrzała na przybysza, któremu uśmiech nie schodził z twarzy. 
   - Kyle Russell - wycedził Daniel. - Jak nie miło cię widzieć. 
Ciąg dalszy nastąpi...

wtorek, 21 marca 2017

Rozdział 1.8

    Phoebe po raz kolejny spojrzała na Zayna, który podśpiewywał sobie pod nosem i mruknęła: - Mógłbyś proszę przestać? Próbuję dodzwonić się do Daniela...
    Chłopak spojrzał na nią i uśmiechnął się krzywo:
   - Dobrze, jaśnie pani. - Powiedział i spojrzał na ciemnogranatowe niebo. 
    Wieczór był dosyć ciepły, zważywszy na wcześniejsze zmienności pogody. Phoebe założyła jednak swoją ulubioną dżinsową kurtkę i czarne legginsy. Zayn idący obok miał na sobie niebieską koszulę z długim rękawem i ciemne dżinsy. 
   - Co jest? - parsknęła nastolatka z naburmuszoną miną do telefonu i włożyła go do kieszeni kurtki. Spojrzała na Zayna i oznajmiła: - Daniel nadal nie odbiera. Nie wiem, co się dzieje. 
    Chłopak westchnął przeciągle i odparł krótko:
   - Może jest zajęty...
   - Niby co robi? - prychnęła Phoebe. 
    Dwójka przyjaciół właśnie zbliżała się do domu Swansonów, kiedy rozległ się dźwięk nadchodzącego połączenia. 
   - Mój czy twój...? - zaczął Zayn, ale Phoebe burknęła:
   - Twój!
    Chłopak przewrócił oczami i odebrał, nie patrząc nawet kto dzwonił. 
   - Tak, słucham?
   - Zayn... - rozległ się głos Daniela, w którym było słychać napięcie. - Ja niedługo przyjdę. Idźcie na imprezę beze mnie. 
   - Czemu? - zapytał Zayn, patrząc na dom przyjaciela. - Coś się stało?
   - Nie - Swanson od razu zaprzeczył, co tylko wzbudziło podejrzenia jego rozmówcy. - Wszystko w porządku, tylko muszę coś załatwić. 
   - Aha? - powiedział Zayn ze zdziwieniem, a Daniel pożegnał się i zakończył połączenie.     Norton przez kilka sekund wpatrywał się w ekran telefonu i nie zwracał uwagi na powtarzające się pytanie Phoebe: - Co to miało być? 
    W końcu dziewczyna wyrwała mu komórkę z dłoni. Zayn oznajmił:
   - Daniel musi coś załatwić. 
   - Co takiego? - dopytywała się Phoebe, ale Zayn wzruszył ramionami i mruknął, że nie ma zielonego pojęcia. 
   - Chodźmy już na tę imprezę - dodał, na co Phoebe tylko skinęła głową. 

***

   - Ktoś mi wyjaśni, co to było? - zapytał Mike nie po raz pierwszy.
    Ani Daniel, ani Octavian nie udzielił mu odpowiedzi, co tylko rozjuszyło piętnastolatka. W głowie miał zupełny mętlik, jego myśli pędziły jak szalone. 
   - Co próbowało mnie zjeść, do cholery?! - krzyknął chłopak. 
    Cała trójka znajdowała się w pokoju Daniela. On i Octavian stali przy oknie, przy czym Daniel robił kilka kroków w przód i w tył i gorączkowo nad czymś rozmyślał. Octavian zaś wpatrywał się w siedzącego na łóżka Mike'a, co piętnastolatkowi wcale nie przypadło do gustu. W końcu chłopiec wypalił:
   - Mógłby się pan tak na mnie nie gapić?! 
    Mężczyzna zmieszał się lekko i przeniósł wzrok na starszego Swansona, który postanowił zapytać: - Co to miało być?  
    Mike spojrzał na brata ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział. Patrzył na Octaviana. Po twarzy mężczyzny można było wywnioskować, że zastanawia się nad odpowiedzią. 
   - Nie powinienem mówić przy nim - zaczął, ale piętnastolatek ze złości wstał z łóżka i podniesionym głosem powiedział: 
   - Niby czemu? To ja omal nie zostałem pożarty! 
    Octavian spojrzał na chłopaka i uśmiechnął się kącikiem ust.
   - Niech tak będzie - rzekł mężczyzna i wziął głęboki oddech. - To, co właśnie widzieliście, ten potwór, a raczej demon, nazywa się Tentakula. 
   - Fajnie - mruknął Daniel pod nosem. - Dużo nam to mówi. 
   - Tentakula większość życia spędza w wodzie - oznajmił Octavian, nie pozwalając się zirytować. - Co jakiś czas wychodzi na brzeg w poszukiwaniu pożywienia. 
   - Ma pan na myśli ludzi? - odezwał się Mike. - Bo ona definitywnie chciała zjeść mnie!
    Octavian wziął kolejny głęboki oddech i kontynuował swoją wypowiedź:
   - Zależy co jej się trafi. Może to być zwierzę, albo jakiś człowiek, który się napatoczy... 
   - Mówi pan to wszystko bez serca - oznajmił Daniel. - Jakby ludzkie życie pana w ogóle nie interesowało. 
    Mężczyzna zamknął usta i wzniósł oczy ku sufitowi. Co mnie pokarało, mówiła jego mina. 
   - Próbuję wam coś powiedzieć, ale wy wcale mi tego nie ułatwiacie - powiedział wreszcie. 
   - Proszę kontynuować - oznajmił starszy Swanson łaskawie. 
   - A więc... Tentakula to mięsożerny morski demon. - Widząc, że Mike już otwiera usta, dodał: - Tak w skrócie! 
   - Co robił w lesie? - zapytał Daniel ze zmarszczonymi brwiami. 
    Sam nie wierzył, o czym właśnie rozmawiał. O mięsożernym morskim demonie, który jakieś pół godziny wcześniej chciał pożywić się jego młodszym bratem. Cudowny początek wakacji. 
   - Nie mam pojęcia - odrzekł Octavian, kręcąc głową. - Coś musiało go wypłoszyć z morza, albo...
   - Albo co? - burknął Daniel. - Czego nam pan nie mówi?
    Mężczyzna spojrzał na siedemnastolatka w lekkim szoku. On sam nigdy by się tak nie odezwał do przedstawiciela Rady. Czasy teraz jednak były inne, nastolatki bardziej wyszczekane i pewne siebie, a poza tym Daniel nie wiedział praktycznie nic o tejże Radzie. Octavian odparł: - Albo ktoś kazał mu wyjść na powierzchnię. To wyjaśniałoby magiczną barierę, na którą natknęliśmy się na polanie. 
   - Kto niby miałby to zrobić? - zapytał Swanson. - I czemu? 
    
***

    Angelika była bardzo zadowolona ze swojej decyzji. W ostatniej chwili zmieniła miejsce imprezy ze starego tartaku na obrzeża nadmorskiego lasu. To jest dopiero miejsce na uczczenie początku wakacji, powtarzała w myślach. I ja na to wpadłam!
    Wszystko było już przygotowane. Chłopcy z drużyny koszykówki porozwieszali wysoko na drzewach światełka, które nadawały miejscu klimatu, a ona sama z pomocą kilku innych osób poustawiała beczki z piwem. 
   - Gdzie oni są? - zapytała Angelika na głos. 
    Kilkanaście razy próbowała skontaktować się z Phoebe albo Zaynem, ale żadne z nich nie odebrało. Raz zadzwoniła nawet do Daniela, ale sama się rozłączyła. Nie mogłaby znieść jego płaczliwego głosu, który miał od dłuższego czasu. Poza tym nie miała ochoty z nim rozmawiać, nie w tamtej chwili. 
    W międzyczasie zdążyła porozmawiać z didżejem - a raczej kolegą z klasy, jakimś nerdem, którego zaprosiła pod pretekstem zajmowania się muzyką. Nikt inny nie palił się do tej roboty. Może Zayn, ale zapomniała go o to zapytać. Zdążyła również poprawić fryzurę - swoje długie blond włosy tak pokręciła na końcach, że ułożyły się w delikatne fale - i popodziwiać swój atrakcyjny wygląd. Na imprezę ubrała skórzaną jasnobrązową kurtkę, pod którą miała białą bluzeczkę, a także ciemnogranatowe dżinsy. Poza pomalowaniem rzęs nie robiła nic z twarzą, bo stwierdziła, że i tak wygląda oszałamiająco. 
    Myśli pokierowały ją ku Phoebe. Angelika zastanawiała się, co tamta zamierza założyć. Nie żeby coś, ale nie podzielała gustu koleżanki i przy byle okazji o tym wspominała. Nagle poczuła dotyk na ramieniu i odwróciła się zaskoczona:
   - Boże - warknęła nastolatka. - Chcesz, żebym dostała zawału? 
   - Raczej nie - odpowiedział męski głos, którego posiadacz miał twarz ukrytą w cieniu drzewa. 
   - Taka odpowiedź mnie nie zadowala - oznajmiła Angelika i pocałowała swojego rozmówce w usta.
    Chłopak odwzajemnił pocałunek, a dziewczyna straciła oddech. 
   - Ktoś by pomyślał, że to ja tak na ciebie działam - rzekł chłopak, na co Angelika parsknęła: - Jakiś ty pewny siebie, a jaki szarmancki... 
   - Wiem o tym - odparł męski głos, w którym można było dosłyszeć rozbawienie. I coś jeszcze, czego Angelika nie potrafiła rozpoznać. - Czy on już tu jest? - Zapytał nagle. 
    Nastolatka przewróciła oczami i odparła: - A widzisz go tu gdzieś? 
    Chłopak nie odpowiedział, na co Angelika dodała: - Jeszcze nie przyszedł. 
   - Szkoda - powiedział męski głos. - Już nie mogę się doczekać. 
   - Taa - mruknęła Angelika, niezbyt pocieszona. - Ja też. 

piątek, 17 marca 2017

Rozdział 1.7

    Daniel biegł jak na złamanie karku, a przedstawiciel tajemniczej Rady o imieniu Octavian podążał za nim. 
    Kiedy Swanson po ujrzeniu przerażających wizji doszedł wreszcie do siebie, zdołał w kilku słowach streścić to, co właśnie zobaczył. Mężczyzna patrzył na siedemnastolatka w szoku i nie reagował. W końcu Daniel nie wytrzymał i wybiegł ze swojego pokoju. Po drodze do drzwi wyjściowych omal nie spadł ze schodów. Octavian ruszył za nim bez słowa i kiedy byli już na zewnątrz, machnął ręką i zamek do drzwi zabłysnął na pomarańczowo. 
   - Co to... - zaczął Daniel, ale mężczyzna odparł krótko:
   - Nikt niepożądany nie dostanie się do środka.
    Swanson pokiwał tylko głową i zaczął biec w stronę nadmorskiego lasu, którego początek zaczynał się jakieś 600 metrów dalej. Pogoda była okropna. Burzowe chmury obejmowały już całe niebo, a zimne podmuchy wiatru świstały Danielowi i Octavianowi koło uszu. 
    Chłód przenikał ich obu, ale Daniel odczuwał zimno jeszcze z innego powodu. Z powodu Mike'a. Swanson nie rozumiał, co się działo. Mógł pogodzić się z istnieniem jakichś potworów, ale nie zamierzał pozwolić bratu zginąć. 
   - Chodź - z rozmyślań wyrwał go głos Octaviana. - Jesteśmy już blisko.
    Na te słowa Daniel jeszcze bardziej przyspieszył. W ciągu kilku minut znaleźli się na krańcu polany z jego wizji. Swanson przełknął głośno ślinę, bo nigdzie nie widział ani swojego brata, ani zabójczej galarety. 
   - Mike - jęknął nastolatek w nadziei, że brat wyłoni się zza któregoś drzewa i powie, że to wszystko było jednym wielkim żartem. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. 
   - Ich tu jeszcze nie ma - wyszeptał zdumiony Octavian, patrząc na Swansona. 
   - Co to ma niby znaczyć, że ich tu jeszcze nie ma? - krzyknął Daniel. 
    Przedstawiciel Rady nie raczył udzielić mu odpowiedzi, bo sam walczył z myślami. 
    Nagle oboje usłyszeli głośne dudnienie i wytrzeszczyli oczy. Na polanę wtoczyło się galaretowate monstrum z wizji Swansona. Jedna z jego macek ciągnęła próbującego się uwolnić Mike'a. 
   - Mike! - wrzasnął Daniel, ale brat go nie usłyszał. 
    Wizja zaczęła się spełniać. Siedemnastolatek patrzył w szoku jak kolejne jej sceny rozgrywają się w rzeczywistości. Ja zobaczyłem przyszłość...
    Mike krzyknął. Swanson oprzytomniał i wbiegł na polanę, a raczej spróbował. Chłopak miał wrażenie, jakby zderzył się ze ścianą. Z płuc uszło mu całe powietrze. Octavian coś za nim krzyczał, ale Daniel nie słyszał, co. Chłopak z jękiem przewrócił się na plecy, ale Octavian pomógł mu się podnieść. 
   - Dzięki - mruknął Swanson i spojrzał w kierunku serca polany. Zmarszczył brwi, bo i Mike i potwór byli w całkowitym bezruchu. Widząc jego minę, Octavian oznajmił:
   - Zatrzymałem czas, ale na bardzo krótko. 
   - Aha - wydusił z siebie Daniel, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu wykrztusił: - Czemu nie mogę tam podejść?
   - Środek polany otacza jakby mur. - Odparł Octavian w zamyśleniu. - Tylko nie rozumiem jak...
   - Co jak? - zapytał Daniel. - To jakiś czar...
   - Tak, ale nie rozumiem kto go rzucił. - Widząc puste spojrzenie nastolatka, wyjaśnił: - Takie demony nie potrafią rzucać zaklęć, bo nie mówią. 
    Nagle silny podmuch wiatru wzniósł złoty piasek w powietrze i pokierował go na twarz Swansona, na co ten zaczął się krztusić. 
   - Dzieje się tu coś złego - zaczął Octavian, na co Daniel parsknął:
   - Co pan nie powie! Muszę się tam dostać. 
   - Myślisz, że nie wiem - zirytował się mężczyzna i nagle zamrugał oczami. - Mój czar zaraz przestanie działać. 
    Daniel otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. 
   - Nie może pan przerwać tego muru? - zapytał w końcu, ale Octavian pokręcił przecząco głową: - Nie jestem na tyle silny. 
   - Świetnie - warknął Swanson i nagle go olśniło. 
    Może on sam nie mógł dostać się do centrum polany, ale może coś innego mogło. Zaczął rozglądać się dookoła i kilka metrów dalej zobaczył dużej wielkości kamień. Doskonale, pomyślał. Podbiegł do niego i wziął go do ręki. Wrócił do niewidzialnego muru i rzucił kamieniem w dosłownie w tej samej chwili, co przestał działać czar Octaviana. 
    Galaretowaty stwór ożył i już miał pochłonąć Mike'a, kiedy uderzyło go coś ciężkiego. Demon wydał z siebie przerażający wrzask, a macka wypuściła brata Daniela. Chłopak spadł z krzykiem na ziemię. Podniósł głowę i wciągnął głęboko powietrze. W uszach mu szumiało. Kilkanaście metrów dalej zobaczył Daniela, który wrzeszczał do niego, żeby uciekał. Brat nie musiał mu tego powtarzać. Choć z trudem, Mike wstał nad wyraz sprawnie i jak najszybciej zaczął iść w kierunku starszego brata. 
    Piętnastolatek bez trudu przekroczył niewidzialny mur, co wywołało konsternację Octaviana, który patrzył na poczynania obu Swansonów w ciszy. I z lekkim podziwem. 
    Olbrzymia kula zaczęła toczyć się w kierunku całej trójki. Daniel z Mikiem odskoczyli na boki w tym samym momencie, a młodszy brat upadając, rozciął sobie kolano. Potwór naparł na Octaviana, ale on wystawił obie dłonie, z których wystrzeliły czerwono-pomarańczowe płomienie. Demon zaczął wrzeszczeć wniebogłosy, kiedy pochłonął go ogień. W kilka minut pozostał po nim tylko popiół, który rozwiał chłodny wiatr. 
    Daniel podszedł do brata i zapytał, czy wszystko w porządku, na co ten tylko pokiwał głową. 
   - Zaprowadzę was do domu - rzekł Octavian, a starszy Swanson skinął mu głową i podziękował bez wydawania dźwięku. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i podniósł obu braci z piasku. 

***


    Ricky już nie mogła doczekać się spotkania z Danielem. Czuła, że ich szczera rozmowa złagodzi jej złamane serce. Podekscytowanie mieszało się u niej jednak z podenerwowaniem, którego nie potrafiła się pozbyć. 

    Porozmawiamy jak przyjaciele, jak najlepsi przyjaciele. Nie ma się czego bać...
    Może jednak jest, powiedział jej głos w głowie. Może on nie jest twoim przyjacielem, ani nie chce nim być. 
    Ricky potrząsnęła głową, bo nie wiedziała, czemu taka myśl w ogóle się pojawiła. 
    Powinnaś się od tego wszystkiego odciąć, wiesz? Wyjdź na zewnątrz, popatrz w gwiazdy. Idź na plażę, odnajdź nas. 
    Ricky nagle zorientowała się, że jest już na dworze, a nie pamiętała, kiedy postanowiła wyjść. Coś było nie tak...
    Nie martw się! Chodź! Odnajdź nas, a odnajdziesz spokój. 
    Nogi same ją pociągnęły. W głowie jej wirowało. Spoglądała na niebo i oddychała chłodnym powietrzem, ale nie odczuwała zimna. 
    Pospiesz się! Nie wszyscy mają taką szansę jak ty. Pospiesz się, bo inaczej będzie za późno. 
    Ricky zaczęła biec i w końcu dotarła na nadmorską plażę. Mroczna toń zamiast być nieprzyjazną, wydawała się być początkiem wytchnienia. 
    Jeszcze trochę. Chodź do nas! Przybądź i delektuj się spokojem.
    Ricky otworzyła oczy, bo ostatnie kilka metrów pokonała w ciemności. Nie wiedziała, co się stało. Skąd ja się tu wzięłam...? Poczuła gęsią skórkę i zaczęła się trząść. 
    Przed sobą widziała pustkę i zorientowała się, że stoi przed kamienną jaskinią. 
    Wbrew własnej woli zrobiła krok naprzód i zniknęła w mroku. 
Ciąg dalszy nastąpi...

czwartek, 9 marca 2017

Rozdział 1.6

    Zachmurzone niebo królowało nad kamienistą plażą i wysokim na 11 metrów klifem. Wzburzone morskie fale z niewiarygodną siłą uderzały o jego ściany i wywoływały popłoch pośród grupki nastolatków, która właśnie pojawiła się w pobliżu. Cztery dziewczyny i dwóch chłopców na oko w wieku siedemnastu lat wpatrywało się w morską toń i wdychało świeże powietrze. Z trudem poukładali się na zimnym od wody piasku i w ciszy zaczęli wsłuchiwać się w odgłosy przyrody. 
    Panującą dotąd ciszę przerwał dziwny dźwięk. 
   - Słyszycie to? - zapytał jeden z chłopców, który miał na imię Pey i znajdował się na lewym brzegu grupki.
   - Pijany jesteś i słyszysz głosy - stwierdził drugi, który leżał obok. - Masz zwidy. 
    Wszystkie cztery dziewczyny wybuchnęły głośnym śmiechem. 
   - Czy ja dobrze słyszałam? - zapytała Mia, rudowłosa piękność. - Ty to naprawdę powiedziałeś, Bill? 
   - Nawet on nie jest aż tak głupi - parsknęła Jannet. 
   - Dzięki - odwarknął Bill, który zrobił się czerwony na twarzy. - Wielkie dzięki. 
   - No nie przejmuj się tak - stronę nastolatka obrała Melanie. - Jesteś po prostu pijany. 
   - Jasne - zaśmiała się Sharon. 
    Bill usiadł i zaczął wpatrywać się w swoje stopy, nie zwracając uwagi na kąśliwe uwagi kolegów. 
    Pey poderwał się na równe nogi i zawołał:
   - Znowu ten dźwięk! - widząc niedowierzające miny pozostałych, dodał: - No wsłuchajcie się, kurde. 
    Dla świętego spokoju koledzy postanowili się "wsłuchać", i po chwili rzeczywiście do ich uszu dotarła cudowna pieśń. Jej nuty wywoływały wśród słuchaczy wrażenie, że są na pełnym morzu i kołyszą się razem z falami. Uczucie to było wszechogarniające i żadne nie chciało zakończyć tego doświadczenia. 
    Po kilku minutach zatracenia nastolatkowie ogarnęli, że Bill gdzieś zniknął. Zaczęli rozglądać się po plaży, ale nigdzie go nie zobaczyli. Z nieba zaczął padać siarczysty deszcz i po chwili wszyscy byli cali mokrzy. 
    Nagle Melanie wrzasnęła. W deszczu trudno było cokolwiek usłyszeć, ale dziewczyna starała się go przekrzyczeć. Widząc, że reszta nie wie, co się dzieje, nastolatka zaczęła machać rękami w stronę górnej części klifu. Wszyscy tam spojrzeli i wybałuszyli oczy. 
    Bill stał przy granicy przepaści i wpatrywał się w horyzont. Krople deszczu spływały mu po twarzy, ale on tego nie zauważał. Najważniejsza była muzyka. Słowa pieśni mówiły skocz, śmiałku, skocz. Nie bój się, czeka cię lepszy dzień. Bill nie zamierzał im się przeciwstawiać. Nie był pewien nawet, czy by potrafił.  
   - On zamierza skoczyć! - Melanie nie wierzyła własnym słowom. - Musimy iść tam na górę i go zatrzymać. 
   - Wiesz, ile czasu by to zajęło? - spytała Jannet. - Poza tym nie zamierzam tutaj stać w tym okropnym deszczu i czekać na zbawienie. Idę. 
   - Musimy go powstrzymać! - oznajmiła niespodziewanie Mia. - Co, jeśli to przez nas? 
   - Co przez nas? - wtrąciła Sharon. - Nikt mu nie kazał wchodzić po kamiennych schodach na sam szczyt klifu. Sam to zrobił. A że teraz zamierza skoczyć, to już zupełnie inna historia. 
    Melanie miała serdecznie dość. 
   - Pey! - krzyknęła dziewczyna. - Możesz mi pomóc? Twój przyjaciel właśnie stoi tam na klifie i... Gdzie jest Pey? 
    Dziewczyny zaczęły rozglądać się zaniepokojone. W końcu Jannet zobaczyła chłopaka stojącego po kostki w wodzie. Zawołała go, ale nie zareagował. 
    No skocz, nie ma się czego bać! Skocz, a twoje zmartwienia znikną. Skocz, a już nigdy nie usłyszysz tej wrednej Jannet, czy jakiejś innej Sharon. Słowa pieśni nie dawały Billowi spokoju. 
    Skocz, a cały ból zniknie. 
    I skoczył. 

***


    Droga przez las do najprzyjemniejszych nie należała. Mike Swanson co chwilę wdeptywał w jakąś gałąź zatopioną w piasku i wołał o pomstę do nieba. Wokół piętnastolatka panowała zupełna cisza, nienaturalna cisza. Chłopak przystanął i wyciągnął wodę mineralną z plecaka. Zrobił kilka łyków, schował butelkę i ruszył dalej. Następnych kilka metrów wydawało się nie do przebycia. Wysokie wzniesienie z piasku znajdujące się naprzeciwko nie napawało entuzjazmem. Mike niechętnie poszedł dalej i kiedy znajdował się już prawie na szczycie wzniesienia, usłyszał głośny syk. Rozejrzał się niespokojnie, ale nie dostrzegł źródła tajemniczego dźwięku. Przełykając głośno ślinę, zrobił kilka kroków i nagle coś silnego oplotło jego lewą nogę i pociągnęło. 

    Mike wrzasnął, ale to na nie wiele się zdało. Upadając, zarył twarzą w twardy piasek i zatrzęsło mu się w głowie. Piętnastolatek postanowił odwrócić się na plecy, żeby zobaczyć, co go ciągnie. Zrobił to nad wyraz szybko i otworzył szeroko oczy. Nie potrafił ocenić, czy odczuwa strach, czy może adrenalinę. 
    Jego lewą nogę ściskała silna trzymetrowa macka, z której chłopak nie potrafił się wyswobodzić. Ciągnęła go szybko przez las i jakimś cudem tak nim kierowała, że ani razu nie uderzył w drzewo. 
    Chłopak postanowił myśleć racjonalnie, choć u niego nie było to łatwe. Gdyby to była tylko ta macka, Mike jakoś by to przełknął. Jednak, kiedy zobaczył do czego ona należy, wrzasnął na całe gardło. I wtedy się zatrzymali. 
    Galaretowa macka była przytwierdzona do jeszcze większej galaretki. Potworne coś o średnicy czterech metrów leżało, bądź siedziało, bądź po prostu znajdowało się na środku zwyczajnej na pozór polany. 
    Mike słyszał historie o tym miejscu. Ponoć dawno temu było to miejsce, gdzie jacyś szamani czy kto tam jeszcze składali ofiary z ludzi, wzywali demony i odprawiali mroczne rytuały. Choć dotąd nastolatek nie wierzył w ani jedno z tego słowo, teraz zaczynał mieć wątpliwości. Zamrugał oczami i skupił się na trzymającym go stworze.
    Ogromna kula co kilka sekund rozwierała paszczę i któraś z pięciu wolnych macek łapała przelatującego wysoko ptaka. Przeżuwając, potwór wydawał z siebie przerażający, klekoczący dźwięk, na który Mike się wzdrygał. Skóra stwora była uformowana z różowawej galarety, a we wnętrzu poruszało się coś żywego. 
    Pot spływał nastolatkowi po czole, a serce waliło jak szalone. Muszę stąd uciec! Tylko jak...?
    Jego rozmyślania przerwał ruch trzymającej go macki. Z nieludzką szybkością potwór przyciągnął go do siebie i Mike zobaczył z bliska białe larwy przechadzające się po jego skórze. Chłopak w jednej chwili miał ochotę wrzasnąć i zwymiotować. Nagle poczuł wzmacniający się nacisk na lewej nodze i zobaczył, że macka coraz bardziej się wokół niej zaciska. Mike krzyknął, ale na stworze nie zrobiło to większego wrażenia. Macka zatrzęsła się, jakby parsknęła śmiechem. 
    I stało się. Macka zamachnęła się w stronę właściciela i Mike zdołał dostrzec tylko ostro zakończone zębiska wystające z paszczy potwora. 

***


   - NIE!!! - wrzasnęła Melanie, ale było już o wiele za późno. 

    Ona i pozostała trójka (nie licząc Peya, która nadal uparcie stał w wodzie po kostkach i szukał szczęścia) patrzyła, jak ich kolega Bill robi krok w przepaść i spada. Po prostu spada. 
    Upadek był szybki. Dźwięk łamanych kości przebił się do uszu nastolatków poprzez padający deszcz. Stali w szoku i wpatrywali się w ciało chłopaka, który kilka minut wcześniej rozmawiał z nimi w najlepsze. Melanie miała usta szeroko otwarte i łzy w oczach. Nie potrafiła wykrztusić z siebie słowa. Pierwsza postanowiła odezwać się niewzruszona Jannet:
   - Co zrobimy z ciałem? 
    Te słowa wywołały natychmiastową reakcję Melanie. Dziewczyna popchnęła Jannet z całej siły i ta przewróciła się z krzykiem na ziemię. 
   - Oszalałaś, debilko! - krzyknęła. - Pojebało?
   - Uspokójcie się - zaczęła Mia, ale swoje trzy grosze musiała dodać Sharon:
   - Bo co? Bill skoczył, wielkie halo. - Dłońmi dotknęła policzków w geście wielkiego zdziwienia. - Chciał, to skoczył. Nikt płakać za nim nie będzie. 
    Ręka Melanie aż ją świerzbiła, żeby uderzyć Sharon, ale Mia pokręciła tylko głową. 
   - Nie warto - mruknęła cicho dziewczyna, tak żeby pozostałe nie usłyszały. 
    Melanie odwróciła się i zamarła. 
   - Mia... - zaczęła nastolatka. 
   - Tak? - zapytała, nadal wpatrzona w Jannet i Sharon. 
   - Ciało Billa zniknęło. 

***



    To tylko jakaś tania sztuczka. To nawet nie jest możliwe. Naprawdę?, przerwał mu głos w głowie, przecież sam widziałeś, jak pojawił się znikąd. To nie było przywidzenie. 

    Daniel stał jak wmurowany w drzwiach do swojego pokoju i wpatrywał się w tajemniczego mężczyznę, który zmaterializował mu się przed oczami i teraz patrzył na niego z zaciekawieniem. 
    Kiedy Swanson po rozmowie z ojcem poszedł na górę, nie spodziewał się gości. Tak szczerze to nikogo się nie spodziewał. 
   - Kim pan jest? - spytał siedemnastolatek, patrząc na przybysza. 
    Chłopak nie potrafił określić jego wieku, ale powiedziałby, że jest po pięćdziesiątce. Mężczyzna był wysoki, postawny, swoją postawą przypominał żołnierza. Siwe włosy miał krótko ścięte, ale to nie one dodawały mu lat. Robił to niebezpieczny błysk w jego czarnych oczach. Daniel przełknął ślinę i spytał ponownie:
   - Kim pan jest i co robi w moim pokoju? 
    Nieznajomy popatrzył na chłopaka i zamyślił się. W pokoju panowała cisza, której Swanson nie mógł znieść. Działo się coś bardzo dziwnego. 
   - Jak pan tu wszedł? - zapytał nastolatek. 
    Mężczyzna spojrzał w okno, za którym na niebie zaczęły zbierać się burzowe chmury. Zmarszczył obie brwi, co nie uszło uwadze Daniela. 
    Przybysz w końcu postanowił się odezwać:
   - Jestem Octavian - rzekł czystym głosem. - Należę do Rady. 
    Swanson spojrzał na niego jak na kosmitę. Wykrzywił usta i zapytał:
   - Co? Z jakiej Rady? 
    Nieznajomy zdziwił się i zapytał: - Ty naprawdę nic nie wiesz? 
   - O czym nic nie wiem? - warknął Daniel, którego zaczęła męczyć ta dziwna wymiana zdań. - Nie wiem, jakim cudem pan się tu dostał, ale powinien już zniknąć. Najlepiej tak samo, jak pan się tu pojawił. 
    Mężczyzna westchnął i zaczął mówić:
   - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że to miasto w którym mieszkasz...
   - Wildfire - podpowiedział Daniel. 
   - Wildfire - powtórzył po nim nieznajomy. - Że to miasto posiada silną nadnaturalną aurę...
   - Aurę? Jaką aurę? - przerwał mu Swanson, któremu nagle zakręciło się w głowie. 
   - Twoje miasto zostało zbudowane na wrotach do piekieł. - Odparł mężczyzna i z zaniepokojeniem spojrzał na chłopaka. 
    Daniel nie zdążył nijak tego skomentować. Przed oczami zaczęły przewijać mu się niepokojące obrazy. Nadmorski las, który poznał po piaszczystej ścieżce, polana szamanów, idący samotnie Mike i ostatni obraz, który najbardziej go przeraził. 
    Mike lecący prosto w paszczę jakiegoś ogromnego potwora. 

***


    Mia odwróciła się zszokowana i zapytała:

   - Jak to zniknęło? 
   - Nie wiem - szepnęła Melanie, wpatrując się miejsce, gdzie kilka sekund temu leżał jeszcze Bill. 
   - Przecież morze go nie zabrało - stwierdziła Mia. - To niemożliwe.
    Melanie zastanawiała się gorączkowo, a po twarzy płynęły jej słone łzy. 
   - To kto je zabrał? - Zapytała. 
   - Nikogo poza nami tu nie ma - odezwała się Sharon, prychając. - Jesteście przewrażliwione. 
   - Czyżby? - odezwał się inny kobiecy głos, głos, którego żadna z dziewczyn nie rozpoznawała. - Naprawdę jesteście same? To takie smutne. 
    Siedemnastolatki rozejrzały się niespokojnie. Jannet otworzyła usta, kiedy kilka metrów dalej pojawiła się wysoka szatynka o pięknej, nieskazitelnej cerze. Jej oczy koloru morza zaglądały człowiekowi w duszę. Czarne włosy powiewały na niespokojnym wietrze, a ich właścicielka z zaciekawieniem przeskakiwała oczami po twarzach zgromadzonych dziewczyn. 
   - Szukacie czegoś? - odezwała się nieznajoma. Miała śliczny głos. 
   - Skąd pomysł, że czegoś szukamy? - zapytała złośliwie Sharon, na co rozmówczyni spojrzała na nią przenikliwym wzrokiem. 
   - Wasze miny o tym świadczyły - odparła nieznajoma. - Chciałam tylko pomóc...
   - Przepraszam za nią - odezwała się cicho Melanie. 
   - Nic się nie stało - usta nieznajomej rozciągnęły się w miłym uśmiechu. - Zdradź mi jednak, co się stało. Wyglądasz jakbyś zobaczyła czyjś... upadek.
    Melanie wpatrywała się w rozmówczynię i już miała coś odpowiedzieć, kiedy uprzedziła ją Mia:
   - Co masz na myśli, mówiąc "upadek"? 
   - No nie wiem - zamyśliła się nieznajoma. - Myślę, że jak ktoś idzie na sam szczyt klifu i patrzy przepaści w oczy, zastanawia się czy skoczyć. Czasami wybiera upadek? - Spytała samą siebie. - A może to dla tego kogoś osiągnięcie szczytu. Kto wie... 
    Odpowiedziała jej zupełna cisza. 
   - Bardzo dobrze - oznajmiła. - Posłuchajcie mnie uważnie, bo dziś jestem łaskawa. 
   - Nie podoba mi się to - zaczęła Jannet, ale nieznajoma zmroziła ją spojrzeniem. 
   - Stój i słuchaj - powiedziała, nawet nie musząc modulować głosu. Od stuleci działał bez zarzutu. 
    Jannet zamarła, a nieznajoma uśmiechnęła się pod nosem. 
   - Ty, Jannet i Sharon zostaniecie tu - powiedziała i spojrzała na pozostałe dwie dziewczyny. - Wy możecie odejść. I weźcie ze sobą Peya, nie będzie mi dziś potrzebny. 
   - A co ty zamierzasz zrobić? - zapytała Melanie, która nie poddała się w pełni Głosowi. 
    Nieznajoma spojrzała na nią z zaskoczeniem, ale odpowiedziała szczerze:
   - Zamierzam się pożywić. Odejdźcie, bo drugiej szansy nie będzie. 
    Melanie jeszcze przez chwilę stała w miejscu, ale w końcu poddała się ciągnącej ją Mii. Po drodze zabrały ze sobą Peya, który nagle oprzytomniał.
   - Co się stało? 
   - Chodźmy! - powiedziała Mia głosem robota. 
   - Gdzie jest Bill? Gdzie reszta?
   - Nie ma ich już - odparła sucho Melanie. - Chodźmy! 
    W tym samym czasie nieznajoma szatynka kazała podejść Sharon bliżej. Oczy w kolorze morza przybrały szkarłatną barwę, a ostre zęby zatopiły się głęboko w szyi dziewczyny i oderwały spory kawałek mięsa ociekający krwią. 
    Wrzask Sharon przegonił wszystkie mewy z okolicy. 
Ciąg dalszy nastąpi...
Snow-Falling-Effect