Music

sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział 1.2

   Ostatnia lekcja tego dnia, historia. Pan Wagner, który jej nauczał, przechadzał się po klasie ze złowieszczym uśmieszkiem goszczącym na twarzy. W prawej dłoni ściskał plik kartek tak mocno, jakby bał się, że ktoś zamierza mu je wyrwać. Spojrzał na uczniów i widząc kropelki potu na ich czołach, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Historyk w głowie starał się ułożyć komentarze, którymi zamierzał uraczyć swoich podopiecznych. Otóż egzaminy końcowe nie poszły w tej grupie zbyt dobrze, a to oznaczało dla Wagnera osobistą zniewagę dla jego czasu i kompetencji.
   - Więc, moi drodzy – zaczął mężczyzna, wwiercając swój wzrok po kolei w każdego ucznia. – Jak mniemam, wiecie już, że egzaminy poszły wam fatalnie.
    W klasie było cicho, jak makiem zasiał. Wagner mógłby przysiąc, że słyszy gorączkowe łomotanie ich serc. Zaśmiał się głośno i kilka osób w pierwszych ławkach zadrżało, co nie uszło uwadze nauczyciela.
   - Nie martwcie się – oznajmił. – Większość z was zobaczy się ze mną w wakacje – dodał słodkim głosem.
    Kilkoro uczniów otworzyło oczy ze zdumienia, a Wagner dopowiedział:
    - Nie myślcie sobie jednak, że robię to za darmo.
    W klasie zawrzało, ale historyk machnął ręką i wszyscy zamilkli.
    - Nie mam obowiązku tracić mojego cennego czasu na ludzi takich jak wy, którzy nie mają szacunku dla mojego przedmiotu i wolą poklikać sobie w komórkach zamiast słuchać tego, co mam do powiedzenia. W przyszłym roku więc każde z was, które nie zdało egzaminu – przynajmniej raz w semestrze w ramach działań społecznych poprowadzi lekcje z historii u mnie w klasie.
    Klasa zaniemówiła, a Wagner sycił się widokiem zdenerwowanych twarzy swoich uczniów.
    - Przecież to jest niezgodne z prawem – odezwała się jakaś uczennica.
    Nauczyciel wbił w nią wzrok i ta natychmiast zamknęła usta:
    - No dobrze. Skoro tak, to ty poprowadzisz dwie lekcje w semestrze. Zadowolona?
    Dziewczyna zamarła, ale nic nie powiedziała, na co Wagner tylko wyszczerzył zęby.
    Daniel westchnął i ze współczuciem spojrzał na koleżankę. Siedemnastolatek był świadom, że sam najprawdopodobniej nie zdał z historii. Miał jednak nadzieję, że jest przeciwnie, bo nie miał pojęcia, jak zdoła wytrzymać miesiąc wakacji w towarzystwie znienawidzonego przez siebie historyka. Zdałem, powtarzał sobie w myślach. Zdałem i nie będę siedział w tej ławce przez kolejny miesiąc…
    - Swanson – rozległ się głos Wagnera.
    Cała klasa wbiła w chłopaka wzrok, a on sam skulił się i zagryzł wargę.
    - Masz szczęście – wycedził nauczyciel. – Dwa punkty w dół i byś nie zdał!
    Daniel odetchnął z ulgą. Uff, pomyślał. Udało się.
   - Nie bądź taki spokojny – warknął Wagner. – W przyszłym roku nie będę miał dla ciebie taryfy ulgowej.
    Swanson patrzył na niego w osłupieniu. Taryfy ulgowej? O czym ten człowiek gada?! Wtem do jego uszu dotarł szyderczy śmiech dochodzący z tyłu. Odwrócił się i spojrzał prosto w twarz Kyle’a Russella. Jego brązowe włosy były w nieładzie, a zielone oczy błyszczały. Daniel westchnął i odwrócił się w stronę tablicy.
   Kyle. Kyle Russell. W odległej przeszłości, w innym świecie Daniel i Kyle się przyjaźnili. Było to jednak bardzo dawno temu i trudno było wymazać czyny z przeszłości. Tyle się wydarzyło. Z najlepszych przyjaciół stali się zaciekłymi wrogami. Swanson zazwyczaj starał się nie zwracać na Russella uwagi, ale to on miał niezliczoną ilość pomysłów, jak mu dokuczyć.
    Siedemnastolatek wrócił do rzeczywistości. Wagner tymczasem wyczytywał wyniki kolejnych uczniów i zatrzymał się przy Phoebe Jenkins.
    - Droga, panno Jenkins – zaczął nauczyciel, na co dziewczyna zamarła. Daniel wiedział, co oznacza ten ton historyka. – Bardzo mi przykro, ale będziesz musiała spędzić najbliższy miesiąc ze mną.
    Phoebe głośno jęknęła, ale nie na tyle głośno, żeby Wagner ją usłyszał. Na szczęście. Zayn i Daniel posłali jej zmartwione spojrzenia. Nastolatka spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko grymas. Świetnie, pomyślała, mam spędzić cały miesiąc z tym czubkiem. Niedoczekanie.
    Historyk wyczytał kolejne wyniki, każdy gorszy od poprzedniego. Większość uczniów była zdenerwowana, a raczej wściekła, bo nikt nie lubił Wagnera. Jedyną osobą po jego stronie, jeśli można to tak nazwać, był Kyle. Z niewiadomych przyczyn nauczyciel go uwielbiał i pozwalał mu praktycznie na wszystko.  
    Zayn patrzył na chłopaka z odrazą. Jego postawa bardzo go irytowała i nie mógł nic na to poradzić. Szesnastolatek odetchnął z ulgą, kiedy rozległ się dzwonek obwieszczający koniec zajęć. Tłum uczniów wybiegł z sali historycznej w obawie, że będą musieli spędzić więcej czasu w towarzystwie Wagnera.
    Daniel, Phoebe oraz Zayn wyszli z pomieszczenia i udali się długim, białym korytarzem w stronę wyjścia.
    - To jest niesprawiedliwe – wycedziła nastolatka, kiedy opuścili budynek szkolny. – Czemu zawsze mnie coś takiego spotyka?
    - Nie martw się – pocieszył ją Swanson. – Będziemy przychodzili z tobą.
    - Serio? – oczy Phoebe zrobiły się szkliste.
    - A co ty myślałaś? – Zayn mrugnął do niej. – Nie zostawia się przyjaciół na pastwę losu.
    - Dzięki – dziewczyna się rozczuliła. – Super mieć takich przyjaciół!
    Naprawdę cieszę się, że was mam – pomyślała i poczuła ciepło w sercu.
    Chłopacy uśmiechnęli się w odpowiedzi. Wtem coś im się przypomniało:
    - Boże! – jęknął Daniel. – Mieliśmy pomóc Angelice…
    - No tak – dodał Norton. – Ona nas zabije.
    - Nie zabije, jeśli się pospieszymy. – oznajmiła Phoebe. – Chodźcie – ponagliła przyjaciół.
    Cała trójka pędem ruszyła do domu Angeliki. Kiedy znaleźli się na jej podwórku nieco zarośniętym przez chwasty – Angelika po raz kolejny zapomniała o koszeniu – drzwi do jej domu otworzyły się.
    - Dzień dobry – powiedziała wysoka kobieta o średniej długości blond włosach.
    - Dzień dobry, pani szeryf – odpowiedzieli chórem przyjaciele. – Jest Angelika w domu?
    - Tak – odparła kobieta z uśmiechem. – Siedzi w pokoju nad jakimiś girlandami.
    Trójka przyjaciół weszła do środka i ze zdziwieniem rozglądała się po wnętrzu. Jeszcze kilka dni temu wszystko tu było inne. Przy wejściu stało wielkie lustro, którego wcześniej nie było. Ściany w salonie miały bardzo jasny odcień żółtego, kiedy wcześniej były zielone. Nawet atmosfera w domu była jakaś inna – spokojniejsza. Pewnie dlatego, że nareszcie skończył się rok szkolny.
    - Angelika – zawołała szeryf Bynes. – Goście do ciebie.
    - Niech wchodzą – dobiegł dziewczęcy krzyk z góry.
    Mama szesnastolatki westchnęła ciężko i spojrzała na trójkę przyjaciół:
    - Jak zwykle moja córeczka jest bardzo gościnna.
    Przyjaciele uśmiechnęli się pod nosem, ale nie skomentowali tego. Weszli po schodach na górę i skierowali się do pokoju Angeliki. Drzwi były otwarte i zobaczyli, jak dziewczyna walczy z niebieską i czerwoną girlandą, próbując wytworzyć z nich ciekawą kompozycję.
    - Co ty robisz, jeśli mogę spytać? – zapytał Zayn z zainteresowaniem, kiedy weszli do środka i usiedli na łóżku.
    - Nie widać? – Angelika spojrzała na niego spode łba. – Mam coraz mniej czasu, a wy dopiero co przyszliście i jak widać, nie rwiecie się do pomocy!
    - Wiesz, że my dopiero skończyliśmy lekcje? – odburknęła Phoebe w odpowiedzi.
    - Och – Angelika się zmieszała, a na bladych policzkach zakwitły rumieńce. – Przepraszam.
    - No nic – dodał Daniel. – Pomożemy ci, tylko powiedz, jak.
    Dziewczyna zastanowiła się i odparła:
    - Mógłbyś skoczyć do sklepu papierniczego? Potrzebuję kilku kolorowych kartek.
    - Spoko – mruknął Swanson. – Ile chcesz tych kartek?
    - Możesz kupić dwa całe bloki. Lepiej, żeby było ich więcej, niż mniej.
    Już miała szukać portfela, kiedy Daniel spojrzał na nią z lekkim uśmiechem i oznajmił, że bez problemu się dorzuci. Angelika uśmiechnęła się i podziękowała. Nastolatek wyszedł z pokoju i reszta słyszała jego kroki na schodach, a na końcu lekkie trzaśnięcie drzwi wejściowych.
    - Okej – odezwał się Zayn. – Co sądzisz? – spytał Angelikę.
    Blondynka spojrzała na niego zaaferowana:
    - Myślę, że macie rację – oznajmiła cicho. – Trudno mu, to widać.
    Phoebe pokiwała w zamyśleniu głową:
    - Możemy mu jakoś ulżyć?
    - Może na imprezie nieco się rozluźni? – powiedziała Angelika z dziwną miną. 
    - Tak – mruknął Zayn w odpowiedzi i zmarszczył swoje ciemne brwi. 
    Oj, Daniel, Daniel, pomyślał nastolatek. Minęło już tyle czasu… Musisz to przeboleć i żyć dalej. Ja potrafię...
    Na głos zaś powiedział:
    - Dobra – podniósł zieloną i bladoniebieską girlandę. – Którą wybieracie?

***
 
     Najbliższy sklep papierniczy znajdował się niedaleko, toteż spokojnie maszerowałem, chłonąc tyle słońca, ile tylko się dało. Temperatura była wysoka, ale nie aż tak, żeby mnie irytować. Tak, owszem. Niektóre rzeczy irytują mnie bardziej niż inne. Wróćmy jednak do sedna.
     Minąłem stary znak stopu, który już od dawna powinien zostać usunięty. Nie chodziło nawet o jego wiek, tylko o to, że został wbudowany w środek chodnika. 
      Z daleka widziałem już cel mojej tak zwanej wycieczki.
   Sklep papierniczy o trochę bezsensownej nazwie „Biurowe Życie” wzbudził we mnie lekką konsternację. Drzwi były otwarte, ale żeby dostać się do środka, trzeba było popchnąć jakiś pomarańczowy materiał – trochę przypominający narzutę do łóżka. Oprócz tego zapach dochodzący z wnętrza wzbudził niechęć mojego wrażliwego nosa. Ledwie go poczułem, a już zacząłem kichać. Nienawidziłem bycia alergikiem.
    Z trudem powstrzymując kichanie, wszedłem do sklepu i nawet nie zdążyłem dobrze się rozejrzeć, bo jakaś młoda hipiska o kręconych rudych włosach podeszła do mnie i zaproponowała, że mnie oprowadzi. Jakby jeszcze było co tu oglądać, pomyślałem. Jednak nie odmówiłem. Nie chciałem być niegrzeczny.
    Dziewczyna pokazała mi dosłownie wszystko: każdą półkę wypełnioną jakimiś biurowymi bzdetami, których większość była dla mnie bezużyteczna. Kiedy wreszcie skończyła, poczułem niewysłowioną ulgę. W ciągu kilku sekund znalazłem dwa bloki kolorowe i podszedłem do kasy. Stał za nią niewysoki mężczyzna o wydatnej szczęce i krótkich ciemnych włosach. Na oko mógł mieć niecałe czterdzieści lat. Sprawdził, ile kosztują obydwa bloki, a ja podałem mu odpowiednią sumę pieniędzy. Powiedziałem „dziękuję”, a on wystawił do mnie prawą rękę. Pomyślałem, że może powinienem mu ją uścisnąć – może taki był tu zwyczaj – i podałem mu ją.
    Wtem poczułem, jak przedziwne uczucie spływa mi po ręce aż do samej dłoni. Nie wiedziałem, co się dzieje, a sprzedawca popatrzył na mnie z przerażeniem. Oderwał rękę od mojej i machnął nią, nakazując mi opuścić sklep. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, nie ruszając się ani na krok. Dopiero, kiedy krzyknął coś niezrozumiałego w obcym języku, wybiegłem z środka jak oparzony.
    Co to w ogóle miało znaczyć, pomyślałem z trudem oddychając. Nagle usłyszałem kogoś rozmawiającego przez telefon. Popatrzyłem w tamtą stronę i zobaczyłem Ricky. Przedziwne zachowanie sprzedawcy odeszło w niepamięć.
       Ricky ubrana była w jasny t-shirt podkreślający jej czystą cerę oraz uroczą niebieską spódniczkę. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przez mój umysł przeszło wiele myśli, żadna z nich nie pasująca do okazji. Poczułem, no właśnie, co ja poczułem? Sam nie wiem. Miałem totalną pustkę głowę. Już miałem się odezwać, kiedy przechodziła obok mnie, ale ona wtedy na mnie już nie spojrzała. Przeszła obok mnie obojętnie, a ja poczułem się jak zbity pies. Jeśli to było odrzucenie, to już wiedziałem, jak Ricky musiała się czuć, kiedy oznajmiłem jej, że chcę się z nią rozstać.
    Popatrzyłem w niebo i wciągnąłem głęboko powietrze, próbując oczyścić umysł. Nic z tego. W mojej głowie myśli krążyły tylko wokół Ricky Howard, ślicznej długowłosej dziewczyny, która nie chciała mnie znać. 
                                                                                                                Ciąg dalszy nastąpi...

piątek, 23 stycznia 2015

Rozdział 1.1

    Środa, 15 czerwca 2016, godzina 0:31
    Ciemną szosą pośród drzew jechał szybko Mercedes-Benz A 170. W jego wnętrzu siedziała zagadana parka: dwudziestoletni mężczyzna i jego o rok młodsza partnerka. Kłócili się właśnie o to, kogo zaproszą na jego urodziny, kiedy ich samochód zaczęła otaczać gęsta mgła.
     Alec, patrz – zawołała Trina. – Uważaj na drogę.
    Chłopak otworzył oczy szeroko ze zdumienia, ale nie zwolnił. Droga była pusta, a o tej porze raczej nikt się tu nie zapuszczał. Byli już prawie poza granicami Wildfire. Znowu skupili się na rozmowie.
    Jechali tak przez kilka minut, kiedy Trina wrzasnęła. Na środek szosy weszła jakaś kobieta, nie zwracając jakiejkolwiek uwagi na nadjeżdżający samochód. Alec zaczął hamować, ale było już za późno. Mercedes uderzył w nieznajomą, a jej ciało przeleciało nad pojazdem. Auto zatrzymało się z piskiem opon, a roztrzęsiona Trina kazała chłopakowi sprawdzić, czy potrącona oddycha. 
    Alec, udając pewność siebie opuścił pojazd i szybkim krokiem ruszył ku nieruchomemu ciału. Serce biło mu, jak szalone kiedy podszedł do kobiety i pochylił się nad nią. Zapytał, czy żyje, ale nie otrzymał odpowiedzi. Wtedy dziewczyna poderwała się z ziemi i zatopiła zęby w jego szyi. 

    Trina postanowiła opuścić samochód, ponieważ od kilku minut siedziała jak na szpilkach i oczekiwała powrotu Aleca. Wyszła z pojazdu i uświadomiła sobie, że wokoło nadal unosi się nienaturalna mgła. Popatrzyła w kierunku, w którym udał się jej chłopak i zamarła. Po nim i po poszkodowanej nie było śladu. Dziewiętnastolatka poczuła przechodzące ciarki po plecach. 
    Nagle usłyszała jakieś kroki i rozejrzała się dookoła z przestrachem. I wtedy coś ciężkiego przecięło powietrze. Twarz dziewczyny zrobiła się biała jak kreda. 
    Nieżywe ciało Aleca z hukiem spadło na maskę samochodu, a Trina wrzasnęła ze strachu i z rozpaczy. Ciało jej chłopaka było rozszarpane i ciągle wypływała z niego świeża krew. Dziewiętnastolatka poczuła łzy spływające po policzkach, ale zbyt bardzo się bała, by opłakiwać swojego chłopaka. Trina nie czekała, tylko zaczęła biec. Próbowała spokojnie oddychać, ale coś jej nie pozwalało. Czuła, jakby zimna ręka zaciskała się jej na szyi. Nagle coś pociągnęło ją ku niebu. I nastała cisza.
   
***

    Tego samego dnia, już rano. Siedemnastoletni Daniel Swanson patrzył z niechęcią na stojący na szafce nocnej budzik, który wskazywał ósmą rano. To już ostatni dzień, pomyślał. Później już śpię, do której będę chciał. I wtedy uświadomił sobie, że jeśli za piętnaście minut nie wyjdzie z domu, to będzie spóźniony. Chłopak westchnął, ale wstał i ruszył ku łazience w celu porannej toalety.
    Właśnie kończył, kiedy usłyszał dźwięk rozbijanych talerzy. Nie znowu, przeszło mu przez myśl. Wybiegł z łazienki i zszedł piętro niżej do kuchni, gdzie stał jego piętnastoletni brat Mike. Chłopak od dwóch dni miał gips na obojczyku, który złamał przez nieuważną jazdę na rowerze. Od tego czasu co chwilę coś upuszczał.
   - Co ty wyrabiasz? – westchnął Daniel i zaczął zbierać resztki talerzy, które leżały na podłodze i mogły komuś wbić się w nogi.
    - Nic takiego – odparł zdenerwowany Mike, a widząc minę brata, warknął: - Sorry, że mnie boli i mam problemy z poruszaniem.
   - Nie miałbyś takich problemów, gdybyś się nie rozbijał, gdzie popadnie – odparł niewzruszenie Daniel.
    Mike spojrzał na niego spode łba, ale już nic nie powiedział. Wtedy siedemnastolatek spojrzał na zegarek i przypomniał sobie, że musi iść do szkoły – choć i tak już był spóźniony.
    Wziął swoją torbę, do której włożył kilka zeszytów, niebieski długopis oraz śniadanie. Na dworze było dosyć chłodno, więc założył czarną skórzaną kurtkę i wybiegł z domu. Jako że poruszał się bardzo szybko, w budynku szkoły znalazł się w ciągu dziesięciu minut. Przebiegł schody na drugie piętro i już otwierał drzwi do klasy, kiedy okazało się, że są one zamknięte.    
    Daniel westchnął i ponowił próbę. Drzwi się nie otworzyły. Wtedy do nastolatka coś dotarło. W szkole było bardzo cicho, za cicho. Chłopak odwrócił się i stanął, jak wryty, bo zegar wiszący na korytarzu wskazywał bowiem siódmą trzydzieści. Danielowi na moment zamarło serce, ale po chwili ogarnął go gniew. Niech tylko wrócę do domu, to ten głupek popamięta. Swansonowi nie mieściło się w głowie, że można być aż tak głupim. Chociaż, tak naprawdę była to zagrywka bardzo w stylu jego brata i zupełnie go to nie zdziwiło.
    Daniel usiadł na ławce pod salą i wyciągnął swój telefon komórkowy. Zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela Zayna Nortona i zapytał, czy mógłby szybciej dzisiaj przyjść do szkoły. Nastolatek zgodził się i młodemu Swansonowi pozostało czekać. W międzyczasie korytarz zaczął wypełniać się ludźmi. W końcu koło Daniela pojawił się Zayn i zapytał:
   - Siemka. Phoebe już przyszła?
   - Nie – odparł Daniel. – Wyobraź sobie, że Mike znowu przestawił mi godzinę w budziku.
    Norton zaśmiał się i zmierzwił swoje czarne włosy: – Serio? Znowu?
   - Tak – odparł Swanson, ale jego złość na młodszego brata szybko wyparowała.
   - Hejo – zawołała nagle biegnąca w ich stronę dziewczyna.
    Jej długie brązowe włosy powiewały za nią, a oczy w tym samym kolorze błyszczały.
   - Phoebe Jenkins, co ty taka podniecona? – zapytał Daniel i wyszczerzył zęby.
   - Blondasku, koniec roku za pasem – odparła dziewczyna i usiadła obok przyjaciół. – Jak zamierzamy to uczcić?
    Zayn zrobił taką minę, jakby się zastanawiał, a Phoebe i Daniel parsknęli śmiechem.
   - Angelika wspominała, że będzie jakaś impreza na obrzeżach lasu. – Oznajmił Norton.
   - Racja – zawołała Phoebe. – Angi zawsze ma najświeższe informacje.
   - W końcu jest w komitetach organizacyjnych każdej szkolnej imprezy – zaśmiał się Daniel. – Tak jak i my.
    Przyjaciele zaczęli się śmiać, kiedy przypomniała im się ostatnia dyskoteka, na której na wielkim ekranie pokazano zdjęcia z dzieciństwa pani dyrektor Evy Fridge.
   - To była jakaś masakra – powiedział Zayn między kolejnymi napadami śmiechu. – Pamiętacie minę dyrektorki?
   - Była bezcenna – parsknęła Phoebe. – Ale trochę jej współczuję. „Ta papierkowa robota może być dobijająca”.
   - Przestań – poprosił Daniel, krztusząc się. – Tamta żółta sukienka rozwaliła system.
    Otóż w dzieciństwie pani dyrektor marzyła o swoim ówczesnym zawodzie i pewnie dlatego w wieku czternastu lat paradowała po Wildfire w sukience z napisem „Ta papierkowa robota może być dobijająca”. Nieważne, ile osób się z niej śmiało – ona szła uparcie przez miasto z uśmiechem na ustach.
   - Jak w ogóle czuje się Mike? – zapytała nagle Phoebe. – Wszystko z nim w porządku?
  - W sumie tak – powiedział Daniel. – Nawet bardzo z nim w porządku, skoro był zdolny do celowej zmiany godziny w moim budziku.
   - Och – szepnęła dziewczyna. – Pewnie tak.
    Wtem zaczęli nadchodzić uczniowie z ich grupy. Któryś z nich otworzył drzwi i wpuścił resztę do sali. Phoebe, Daniel i Zayn poszli na sam koniec i zajęli ostatni rząd ławek.

   Na przerwie w porze lunchu przed ostatnią lekcją (w tym dniu każda lekcja wyglądała tak, że nauczyciele z każdego przedmiotu podawali wyniki egzaminów) Daniel z Zaynem stali pod szafką tego pierwszego i rozmawiali. Wtedy na drugim końcu korytarza młody Swanson zauważył pewną dziewczynę o prostych, brązowych włosach. Wtem ona odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. Chłopak natychmiast odwrócił wzrok.
   - Ricky się na ciebie gapi – oznajmił Zayn, na co Daniel syknął:
   - To ty się nie gap na nią!
    Norton westchnął, ale przestał patrzeć w stronę dziewczyny.
   - Ona cierpi – jęknął Daniel, a Zayn mu przytaknął: – To widać.
   - Miałem nadzieję, że po takim czasie Ricky znajdzie sobie kogoś nowego. - Głos Swansona drżał. 
   - Płonne nadzieje – odparł Zayn. – Po czymś takim trudno się otrząsnąć.
  - Masz na myśli, że jestem potworem? – Daniel spojrzał na przyjaciela ze złością. – Wiesz co, ostatni miesiąc był dla mnie katorgą i nie chciałem moim cierpieniem obarczać kogoś innego.
   - Ale… - zaczął Zayn, ale Swanson machnął ręką, żeby się uciszył:
   - Nie chciałem, by Ricky musiała znosić wszystko to, co ja przeżywałem. Tak trudno to zrozumieć?
    Zayn nie odpowiedział. Spojrzał na przyjaciela i poklepał go po plecach w geście zrozumienia. Daniel spróbował się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło.
   - Chodź coś przegryźć – zaproponował Norton.
   - Tak – mruknął Daniel.
    Odchodząc, ostatni raz popatrzył w kierunku Ricky, ale jej już nie było.
                                                                                                        Ciąg dalszy nastąpi…


Komentarz od autora:
- Proszę, nie zwracajcie uwagi na różne wcięcia akapitów, bo w Bloggerze inaczej to wygląda, a inaczej ostatecznie na blogu. 

- Publikujcie swoje komentarze, żebym wiedział, co jest nie tak itp. itd. ;)

Mam nadzieję, że Wam się podoba. 
- S. 

sobota, 17 stycznia 2015

Prolog

Kilkanaście lat temu w kalifornijskim mieście Wildfire wydarzyło się wiele dziwnych rzeczy. Krwawe morderstwa, niewyjaśnione zniknięcia, brak jakichkolwiek śladów. Teraz to wszystko powróciło. Nikt z nas nie był bezpieczny.

Jesienny wiatr owiewał moją twarz. Stałem w ciszy nad grobem, w którym spoczywała moja przyjaciółka. Nie byłem w stanie się poruszyć. W głowie mi szumiało.
Czułem łzy pragnące wydostać się z moich oczu, bo to po części ja przyczyniłem się do jej śmierci. Wszystko we mnie miało ochotę krzyczeć.
Czy to musiało się wydarzyć? Czy to było konieczne?
Dziewczyna leżąca w tym grobie była jedną z najbliższych mi osób, a ja ją utraciłem. I w żaden sposób nie mogłem odzyskać jej z powrotem.

Westchnąłem ciężko przez łzy, a chłodny powiew smagał moje włosy.

Przez ostatnich kilka miesięcy moje życie diametralnie się zmieniło. Wszystko, co znałem, co lubiłem, nie miało już znaczenia. Przez ten czas zrozumiałem, czym tak naprawdę jest świat. Co to za miejsce, które sprowadza na człowieka tyle cierpienia.
Spojrzałem na szarawe niebo i zaczerpnąłem głęboko powietrza. Nie poczułem się jednak przez to lepiej.

Jedyną rzeczą, na jaką miałem ochotę, była ucieczka z tego miasta. Chciałem biec i nie zatrzymywać się, dopóki nie znajdę miejsca, które pozwoliłoby mi zapomnieć.
Może nawet nie chodziło o samo miasto, a raczej o to, że ja pragnąłem uciec od samego siebie. Dlaczego? Bo czasami nawet sobie nie mogłem zaufać.
Ta moc, moja moc, była darem, a zarazem przekleństwem. Dzięki niej mogłem zdziałać wiele dobrego, jak i złego. Korzystanie z niej niosło za sobą wiele nieprzewidzianych konsekwencji, a ja nie chciałem być zmuszony ich ponieść. Nie wiedziałem, czy jestem w stanie poradzić sobie z taką odpowiedzialnością. Po prostu nie wiedziałem.

Przymknąłem na moment oczy i spróbowałem oczyścić umysł. Nic z tego.

Po raz ostatni tego dnia spojrzałem na grób przyjaciółki i w powiedziałem w myślach "do widzenia". Chwilę potem odniosłem wrażenie, jakby ktoś kładł mi dłoń na ramieniu. Wiedziałem, że ona jest tu ze mną. Jej obecność w jakimś stopniu podniosła mnie na duchu. Spróbowałem nawet lekko się uśmiechnąć, ale czułem, że niezbyt mi to wyszło.

Kiedy już znalazłem się poza terenem cmentarza, wolnym krokiem ruszyłem do domu, w którym od jakiegoś czasu wszyscy unikali mnie jak ognia. Pewnie obawiali się, że moja "inność" wyjdzie na jaw. Najbliższe osoby odwróciły się ode mnie.
Potarłem dłonie, mając nadzieję na wykrzesanie z nich choć odrobiny ciepła. Na chwilę wystarczyło, ale potem znowu ogarnął mnie chłód.

Oglądając mój dom w zupełnej ciszy i wymarłe wręcz osiedle, miałem ochotę wydrzeć się na całe gardło. Powstrzymałem się jednak.
Otworzyłem drzwi wejściowe i nasłuchiwałem, czy ktokolwiek był w środku. Pewnie i byli, tylko ukrywali się przede mną.
Przełknąłem z trudem ślinę i z tupotem wbiegłem po schodach na piętro. Wpadłszy do swojego pokoju, zatrzasnąłem drzwi. Miałem nadzieję, że to usłyszeli.

Usiadłem na łóżku, które zaskrzypiało cicho pod moim ciężarem. Nie tylko ono nadawało się w moim życiu do wymiany.
Popatrzyłem na zdjęcia przyczepione do tablicy korkowej zawieszonej nad brązowawym biurkiem. Każde z nich przedstawiało mnie w gronie przyjaciół, na których zawsze mogłem polegać.
Pośród nich była i ona.
Jedna fotografia szczególnie przykuła moją uwagę. Zdjęcie było wykonane ponad roku temu u nas na ganku. Zbliżał się zachód słońca i siedzieliśmy przed domem, podziwiając wspaniały widok. Mój tata postanowił zrobić nam zdjęcie na tle pomarańczowego nieba, więc przytuliliśmy się.
Jej twarz od tego czasu nie uległa znacznym zmianom. Nie zniknął z niej nawet szeroki uśmiech. Ech...

Położyłem się na łóżku, będąc odwróconym ku oknu. Słyszałem auta jadące ulicą i ludzi przechodzących po chodniku. Nie słyszałem tylko własnych myśli, jakbym w ogóle nie istniał. Może nawet tak było.

Zamknąłem oczy i pogrążyłem się w mroku.


Nie chciałem się już wybudzać.
Snow-Falling-Effect