Music

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Rozdział 2.10

        Z perspektywy Daniela:
     Mam wrażenie, że zatrzymał się czas. Sztylet bardzo powoli przecina powietrze i nieuchronnie zbliża się do klatki piersiowej czarodzieja. Już widzę, jak mężczyzna pada na ziemię ugodzony kiedy... 
      Czarny Wąż patrzy na mnie z niedowierzaniem. Uśmiecha się, wyciąga prawą dłoń przed siebie a w niej w zielonym rozbłysku materializuje się mój sztylet. 
     Nie!!!, krzyczy głos w mojej głowie, to niemożliwe!!! A jednak. Mężczyzna przygląda się narzędziu z uznaniem i oznajmia:
      – Bardzo dobre wykonanie. Ale czy aby na pewno dziecko powinno bawić się taką niebezpieczną bronią? 
        Posyła mi kolejne dziwne spojrzenie, cały czas obracając sztylet w dłoniach. 
        – Nie – stwierdza nagle mężczyzna z przekonaniem. – To nie dla ciebie. 
        Przyglądam mu się i nie wiem, co mam myśleć. Teraz już jestem zupełnie bezbronny. On to widzi i nie może powstrzymać się od kąśliwej uwagi:
        – Twój nauczyciel cię nie uczył, że nie oddaje się broni przeciwnikowi? 
       Moją twarz wykrzywia grymas, a Czarny Wąż uśmiecha się głupkowato. I to ma być poważny czarodziej stanowiący dla innych zagrożenie? Ech, szkoda gadać.
        Przypominam sobie fragment tekstu, który miałem okazję czytać wcześniej. 
     – A pański nie ostrzegał przed niebezpieczeństwem zabierania się za eksperymenty z jadem węża? – pytam prosto z mostu.
        Tym razem to mężczyzna wykrzywia wargi. 
        – Widać jak to się dla pana skończyło. – Dodaję bez cienia złośliwości. 
        Po minie czarodzieja widzę, że przesadziłem. Ups...
   Wciąż trzymając w niej sztylet, wyciąga prawą rękę i przecina nią powietrze. Niewidzialna siła odpycha mnie na ścianę magazynu. Krzyczę, ale to i tak nie ma znaczenia. Zderzenie nie należy do najprzyjemniejszych, ale nie odczuwam tak dużego bólu, jak się spodziewałem. Podnoszę się z jękiem i otwierając oczy, napotykam wzrok Czarnego Węża. Patrzy na mnie, ale jego złość zniknęła bez śladu. Nic nie rozumiem. 
        Wstaję i słyszę posykiwania gadów, które zbliżyły się do swojego pana. On spogląda na nie z wyraźnym uwielbieniem, a ja mam odruch wymiotny. Zastanawiam się, co mogę zrobić. Najsensowniejszym rozwiązaniem wydaje się być ucieczka, ale z tym jest mały problem. Kilka metrów od drzwi stoi sobie Czarny Wąż, bezczelnie bawiąc się moim sztyletem. Patrzy na mnie, jakby odczytywał moje myśli bez mrugnięcia okiem. 
    Czuję, jak zimny pot spływa mi po karku. Jestem w ślepej uliczce. I wtedy przypominam sobie, że przecież on nie chce mnie zabić. On ma mnie sprawdzić, cokolwiek to znaczy. 
         – Czy mogę już sobie iść? – pytam bez cienia sarkazmu.
      Nie spodziewam się pozytywnej odpowiedzi. Mężczyzna wybucha śmiechem, a ja patrzę na sztylet, który mi ukradł. On jest mój!!!, krzyczę w myślach. Chcę go z powrotem!
       Narzędzie wylatuje czarodziejowi z rąk i kieruje się do moich własnych. Łapię je i nie dowierzam własnym oczom. Czarny Wąż również ma szok wypisany na twarzy. Ha, nie spodziewałeś się tego!, myślę. 
      Czyżby to była aktywna moc??? Mam ochotę krzyczeć z radości. Wpadam w taką euforię, że nienaumyślnie macham lewą dłonią. Mężczyzna z krzykiem wpada na ścianę, a głowy wszystkich gadów zwracają w jego kierunku.
         Mam okazję uciec! Droga wolna!, krzyczy głos w mojej głowię. Ruszam w kierunku uchylonych drzwi, ale słyszę wrzask Czarnego Węża:
         – Zatrzymać go!
      Nie mam szans. Trzy najszybsze węże - przy okazji największe i po ich oczach sądząc najbardziej wygłodniałe - zagradzają mi wyjście z głośnym sykiem. 
         – Nigdzie nie pójdziesz! – słyszę głos mężczyzny i zerkam w jego stronę. 
         Czarodziej już się podniósł i teraz patrzy na mnie z nienawiścią. 
        Chcę mu odwarknąć, że się myli ale sprawa wydaje się być przesądzona. Krąg węży wokół mnie zacieśnia się coraz bardziej, a ja nie wiem, czy wyjdę z niego cało.


***

     Zayn przystanął i nie wiedział, co robić dalej. Od momentu wybiegnięcia z lasu minęło już trochę czasu, a po Arii nie było śladu. Phoebe stała obok niego i wpatrywała się w pustkowie, na którym się znaleźli. Wiatr wył w okolicy, a trawa tańczyła pod jego naporem. Para nastolatków zobaczyła w oddali jakiś szary budyneczek, który wyglądem przypominał opuszczony magazyn. 
        – Zajrzyjmy tam – mruknęła Phoebe i zaczęła iść w jego w kierunku.
        Norton wahał się przez moment, ale dziewczyna ponagliła go machnięciem dłoni.
        – Nie po to tyle przebiegłam, żeby teraz się poddać – oznajmiła. – No chodź!
       Nie musiała tego przyjacielowi powtarzać. Zayna rozpalało coś od środka. Za chwilę zobaczę Arię, za chwilę zobaczę Arię. Szesnastolatek nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu na ustach. Phoebe zauważyła go, ale nie zamierzała komentować. Była na to za bardzo zmęczona. 
       Kiedy podeszli już pod sam magazyn, Zaynowi wydawało się że usłyszał męski głos. Po chwili dołączył do niego drugi, który brzmiał wyjątkowo znajomo. Norton zmarszczył brwi i miał właśnie popchnąć i tak już lekko uchylone drzwi, kiedy poczuł na ramieniu dłoń Phoebe. Odwrócił się do niej, a ona pokręciła tylko głową. Na twarzy miała wypisane przerażenie. 
        Przez chwilę stali i nasłuchiwali

***

       Z perspektywy Daniela:
       Cielsko węża oplata mnie i zaciska się wokół klatki piersiowej. Z każdą sekundą tracę siły, a gadowi najwyraźniej się to podoba. Czarny Wąż pochyla się nade mną, a na jego twarzy wykwita szeroki uśmiech. Mam wielką ochotę na niego splunąć. 
     – Wygodnie ci w takiej pozycji? – pyta mężczyzna i zanosi się śmiechem. – Myślałem, że porozmawiamy jak cywilizowani ludzie. 
       – Ty nie jesteś człowiekiem – cedzę przez zęby, a uśmiech schodzi z jego twarzy. 
       Patrzy na mnie, a ja słabnę. Ledwie mogę się poruszyć. To nie może być koniec. 
    – Ponoć miałeś mnie nie zabijać – mówię słabo i zaczynam mieć mroczki przed oczami. 
      Ciemność zbliża się do mnie nieuchronnie, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Czuję złość i ból, że już nigdy nie zobaczę taty, ani Maddie ani Mike'a. Nie wyjdę się spotkać z Zaynem, ani Phoebe... 
     Oplatająca mnie siła znika, a ja zaczynam dostrzegać światło. Leżę przez chwilę i patrzę w szary sufit. Podnoszę się z podłogi i biorę głęboki oddech. 
       Czarny Wąż patrzy na swojego pupila, który postanowił mnie jednak nie zabijać,  a ja czuję ból w miejscach, w których ten potwór mnie ściskał.
        – Masz rację – mówi mężczyzna sucho. – Poniosło mnie.
        Patrzę na niego bez słowa, a strach zaciska mi gardło. Moje ręce drżą, a ja sam mogę ledwie ustać na nogach. Czarny Wąż spogląda na mnie bez zainteresowania, a ja już wiem że on w każdej chwili mógłby mnie posłać na śmierć. 
      Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żadne słowo. Jedyne czego pragnę to uciec z tego magazynu i zapomnieć o wszystkim.
      Nozdrza czarodzieja prawie niezauważalnie zaczynają się poruszać. On coś węszy, myślę, a mężczyzna z zaciekawionym spojrzeniem podchodzi do uchylonych drzwi.
      Nie wiem, o co chodzi ale nie podoba mi się to. Przełykam głośno ślinę, a wtedy drzwi napierają na Czarnego Węża z impetem i czarodziej dostaje nimi w głowę. Zatacza się do tyłu i upada z głośnym jękiem. Wtedy do magazynu wchodzą Phoebe i Zayn, a ja otwieram szeroko oczy ze zdumienia. 
        – Daniel, wszystko w porządku? – pyta dziewczyna lekko piskliwym głosem, patrząc na mnie ze strachem, a później na wijące się przy przeciwległej ścianie węże.
         – Co wy tu robicie? – pytam nadal zszokowany. 
         – Biegliśmy za Arią – oznajmia Zayn, a ja mam wrażenie że zaraz odlecę. 
         – Co takiego? – mówię słabo, ale Phoebe kręci tylko głową:
         – Opowiemy ci później. Uciekajmy stąd! 
        Przytakuję i już mamy wybiegać z magazynu, kiedy słyszę głos Czarnego Węża. 
         – Za nimi!
       Mężczyzna właśnie się podniósł i patrzy na naszą trójkę ze złością. Jego pupilki w niesamowitym tempie ruszają na nas spod ściany, a my z wrzaskiem opuszczamy budynek. 
     Niebo przybrało jasno błękitną barwę i nikt by nie pomyślał, że wcześniej była okropna burza. 
        Za nami z magazynu pierwsze wydostają się węże. Z głośnymi sykami suną ku nam, a po chwili za nimi pojawia się Czarny Wąż. Ja w międzyczasie chowam sztylet do pochwy przewieszonej przez jeansy. 
       Biegniemy ile sił w nogach, ale jeden z węży wysforowuje się na prowadzenie i owija się wokół kostki Phoebe, która upada z krzykiem na trawę. Zayn i ja zatrzymujemy się, nie wiedząc co robić. 
    Czarodziej zbliża się ku nam powolnym krokiem, jakby miał czas całego świata. Pewnie i ma.  Nie było czasu na zastanawianie się. Uważając na jego głowę, zaczynam ciągnąć węża trzymającego Phoebe za ogon. Gad otwiera paszczę i już ma wysunąć język, kiedy Zayn kopie go w nią nogą. Zwierzę wydaje pisk i puszcza naszą przyjaciółkę. 
       Wtedy coś każe spojrzeć mi na Czarnego Węża. Mężczyzna wysuwa swoje obie ręce przed siebie a z nich – nie mam lepszego określenia – wystrzeliwują zielone promienie. Otwieram usta, bo zdaję sobie sprawę że czarodziej wycelował je w moich przyjaciół. Zastępuję mu ich i pod wpływem impulsu sam wystawiam ręce. Czuję silny wstrząs, kiedy magia czarodzieja dotyka moich dłoni. 
       Dostrzegam szok w jego oczach. Nie spodziewałeś się takiego obrotu sprawy, myślę. Nie zastanawiając się, odpycham zielone światło od siebie a ono wraca do swojego właściciela. Czarny Wąż waha się o sekundę za długo. Jego własna moc powala go i odpycha z wielką siłą kilkanaście metrów do tyłu. 
    Węże z sykiem kierują się w jego stronę, a my zostajemy sami. Nie patrzę na przyjaciół. Nie wiem, czy chcę zobaczyć ich miny pełne niepokoju i obrzydzenia. Mijam ich, a wtedy na ramieniu czuję silną dłoń Zayna:
        – Daniel – zwraca się do mnie przyjaciel. – Co to było?
       Nie mówi tego z niechęcią, więc spoglądam na jego twarz. Szesnastolatek patrzy na mnie całkiem zwyczajnie, może jest tylko w lekkim szoku. 
       – Opowiem wam wszystko u mnie w domu – proponuję szybko i dodaję cicho: – Jeśli chcecie do mnie przyjść.  
        Phoebe patrzy na mnie ze zdziwieniem. 
        – Chodźmy! – mówi i ruszamy w ciszy.
       Jedyny dźwięk jaki nam towarzyszy to śpiewanie wróbelków siedzących na gałęziach drzew.
               
***

      Z perspektywy Daniela:
       – A więc to wszystko – mówię i zapada głucha cisza. 
      Siedzę na swoim łóżku oparty o ścianę, mając podciągnięte do siebie kolana i czekam, które z przyjaciół odezwie się pierwsze. Oboje siedzą na podłodze po turecku i gapią się na mnie.  
      – Więc... – głos zabiera w końcu Zayn. – Jesteś czarodziejem. 
      To nie jest pytanie, ale kiwam szybko głową. 
      – Od kiedy masz te moce? – pyta cicho Phoebe i patrzy mi w oczy. 
      – Od wczoraj chyba – odpowiadam i marszczę brwi.
      Sam już nie wiem. To wszystko jest takie pogmatwane...
      – Czyli ten Czarny Wąż to też czarodziej? – pyta Norton, a ja mu przytakuję. 
      Phoebe już otwiera usta, ale ja odzywam się pierwszy:
     – Uprzedzę twoje pytanie. Nie wiem, czemu Mroczny kazał Wężowi mnie sprawdzić. Nie mam zielonego pojęcia. 
   Przyjaciółka patrzy na mnie, jakby widziała po raz pierwszy w życiu. W pewnym sensie tak jest. Uśmiecham się do niej delikatnie i odpowiadam na niezadane pytanie: 
      – Widzę przyszłość. To znaczy urywki przyszłości. – Przez chwilę myślę i kontynuuję: – Czasami przeczucia są silniejsze niż inne i dlatego wiedziałem, o co chcesz zapytać. 
      – Och! – mówi tylko Pheebs, a Zayn uśmiecha się głupkowato.  
      – Uratowałeś nas – stwierdza mój przyjaciel, a ja kręcę głową:
   – Nawzajem się uratowaliśmy – prostuję, a wtedy do pokoju wbiega zdyszany Octavian. 
      Patrzy to na mnie, to na Phoebe i Zayna i już otwiera usta, kiedy ja z irytacją pytam:           – Gdzie pan był? Gdzie pan był przez cały dzień? Wie pan co przeżyłem? Co wszyscy przeżyliśmy?
     Moja złość wydaje się udzielać również moim przyjaciołom, choć oni jeszcze nie mieli okazji poznania Octaviana. Mężczyzna wykrzywia usta i odpowiada:
      – Miałem ważną sprawę do załatwienia. 
      – Co takiego? – cedzę przez zęby. 
      – Musiałem... – Octavian skrzętnie unika odpowiedzi. – Byłem na rozmowie o pracę. 
   Przez chwilę nie wiem, co powiedzieć a potem zaczynam krzyczeć. Jestem zły na Octaviana i jego nieodpowiedzialność, na Czarnego Węża i jego powalony stróż plażowicza, a także na tego Mrocznego, który tylko gdzieś się czai. 
       Biorę głęboki wdech i mówię:
       – Miał pan mi opowiedzieć o Ciemności. Proszę mówić. 
    – Nie mogę nic powiedzieć przy nich – odpiera mężczyzna i pokazuje na moich przyjaciół. 
        Już wyciąga dłoń, a wtedy jego twarz wykrzywia grymas zaskoczenia. 
     – Nie mam już pyłu – mruczy do siebie Octavian, a ja posyłam mu złośliwy uśmieszek.
      – Co za pech. Proszę mówić. 
      Octavian staje przy oknie i z niechęcią zabiera głos:
     – O Ciemności nie wiadomo zbyt wiele. Jest bardzo stara, ponoć starsza od wampirów, których początek szacuje się na 8 tysięcy lat p.n.e. 
     – Wampiry – szepcze Phoebe, a w jej oczach na moment pojawia się strach. – One istnieją?
   – Oczywiście, że tak – prycha Octavian, ale widząc moją minę zaczyna mówić normalnie. – Nie martw się, dziewczyno. Słyszałem, że grasowały w tym miasteczku ale to było kilkanaście lat temu. 
       – Pocieszające – mruczy Zayn. 
     – Tak więc – kontynuuje Octavian. – Ciemność jest prastara. Nikt nie wie, jak powstała ale wiadome jest że potrzebuje nosiciela. 
      – Jak wirus – stwierdzam cicho. 
    – Mroczny jest tym nosicielem – mówi mężczyzna. – Ciemność przejmuje nad nim kontrolę, ale wszystko zależy od jego siły woli. Albo jest silny i sam decyduje co robi, albo to Ciemność pociąga za wszystkie sznurki. Choć osobiście uważam, że po części i tak tak jest. W związku z tym...
       Wtedy burczy mi w brzuchu. Przerywam Octavianowi, mówiąc:
       – Chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu. – I schodzę z łóżka.
     – Tak! – Phoebe i Zayn wstają z podłogi i podchodzimy do drzwi, kiedy Octavian mówi: 
       – Mieliście posłuchać o Ciemności. 
      Najwyraźniej pogodził się z faktem, że moi przyjaciele i tak już są w to zamieszani. 
I dobrze. 
     – Możemy posłuchać później – stwierdzam i wszyscy wychodzimy na korytarz. – Poza tym na głodnego i tak nic nie zapamiętamy.
       – Co racja to racja – popiera mnie Zayn z szerokim uśmiechem. 
       – Może zrobimy naleśniki – mówi Phoebe, a ja na to:
       – Genialny pomysł. Chodźmy do kuchni.
       Podchodzimy do schodów, a niezadowolony Octavian podąża za nami.  


***

        Słońce już zaszło, a pomarańcz, czerwień i żółć wciąż królowały na niebie. 
       Kyle Russell znajdował się na obrzeżach Wildfire. Samotny siedemnastolatek stał na Wzgórzu Wisielców, które było tak nazywane od niepamiętnych czasów. Nazwa wzięła się stąd, że w dalekiej przeszłości sądzono tam ludzi i jeśli ich skazano, byli wieszani. Teraz na wzgórzu nie było nic oprócz rosnącego samotnie wysokiego dębu. Gałęzie drzewa kołysały się miarowo kiedy zawiał wiatr, a zielone liście szeleściły cichutko. 
       Chłopak stał i wpatrywał się w swoje dłonie. Mimowolnie spojrzał na północ i skrzywił się. Kilkanaście metrów od Wzgórza swoje miejsce miał mały cmentarz, teraz przez nikogo niezarządzany. Kyle czuł się, jakby wszystkie duchy zmarłych gapiły się na niego. Odwrócił wzrok i zaczął mówić:
     – Jestem tu, żeby się pożegnać, Ario. Długo zastanawiałem się, czy powinienem porzucać nadzieję, ale to chyba wszystko co mogę teraz zrobić. 
        Zamilkł na moment i spojrzał na cmentarz.
        – Szukałem cię, ale ty zniknęłaś... – szepnął w pustkę. – I chyba już nie wrócisz.
        Wiatr zawył, a Kyle dodał na sam koniec; 
        – Tak bardzo za tobą tęsknię. Żegnaj, Aria. 
       Przełknął ślinę i zaczął schodzić ze wzgórza. Nagle zatrzymał się i zamarł, bo zaczął odnosić wrażenie że jest obserwowany. Odwrócił się, ale poza nim nadal nie było nikogo w okolicy. Kyle zacisnął usta i szedł dalej, a za nim migotała postać wyglądająca jak Aria. Duch patrzył na plecy siedemnastolatka i uśmiechał się złowrogo, pokazując zęby.

***

        – Co ja tu robię? – Mike pytał samego siebie. 
        – Prawie nas wydałeś – odezwał się kobiecy głos w ciemności. – Nieładnie...
     Piętnastolatek zamarł, ale po chwili się rozluźnił bo z mroku wyłoniła się znajoma twarz. Mona posłała mu szeroki uśmiech, ale chyba nie do końca szczery. 
       – To Daniel się o wszystko wypytywał – mruknął Mike i oparł się o wilgotną ścianę jaskini. 
       – Wiem, wiem – szepnęła Mona i wzięła głęboki wdech. – Przecież nie jestem zła na ciebie. – Dodała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem.
        Zatrzymała się przy Mike'u i spojrzała na jego obojczyk. 
        – Nic cię nie boli? – zapytała, choć i tak znała odpowiedź. 
        – Nic a nic – odparł uradowany nastolatek. – Twoja magia uczyniła cuda. 
        Mona zaśmiała się uroczo. 
      – Zwyczajne uzdrowienie za pomocą wody – oznajmiła dziewczyna. – A teraz zaśnij...
     – Co? – zdążył powiedzieć Mike i położył się na nierównym podłożu. Po chwili chrapał w najlepsze, a Mona stojąc nad nim, dodała:
       – I o niczym nie będziesz pamiętał. 

***

     Phoebe stała na pustej plaży i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w spokojną wodę. Wiatr delikatnie mierzwił jej włosy, a słońce już niedługo miało wyłonić się zza horyzontu. Niebo przybrało piękną pomarańczową barwę, ale siedemnastolatka nie przyszła tam podziwiać widoków. Sama nie była pewna, czemu się tam znalazła.  
     Wyjęła telefon z kieszeni szortów i spojrzała na ekran, który pokazywał 5:30. Co ja tu robię o takiej porze? 
      – Ze mną jest naprawdę coś nie tak – jęknęła i napisała sms-a do Zayna: 
      Jestem nad morzem, ale nie mam pewności dlaczego. 
     Wysłała go i schowała urządzenie z powrotem. Miała zamiar zawrócić, kiedy znowu ją usłyszała. Przepiękna pieśń po raz kolejny dała o sobie znać. 
      Dlatego tu jestem, w umyśle Phoebe pojawiło się zrozumienie. Dlatego tu jestem.
      Dźwięki ją przepełniały. Nastolatka nareszcie czuła się wolna. 
     Pewnym krokiem szła plażą aż dotarła do jaskini, której wejście skryte było w cieniu. Przez chwilę wahała się, ale Głos zachęcił ją do wejścia. 
      Phoebe zniknęła w mroku. 


***

          Na szpitalnym korytarzu panowała zupełna cisza. Sam, chłopak Maddie Swanson leżał samotnie w sali na białym łóżku. Jego ciało było podłączone do kilku rurek, w tym do kroplówki bo chłopak od wieczora nie przyswajał stałych pokarmów. 
          Kiedy pierwszy promień wschodzącego słońca przesunął się po ścianie, pogrążone we śnie ciało Sama wygięło się wpół. Czternastolatka ogarnęły konwulsje i w którymś momencie zsunął się z łóżka, ciągnąc za sobą wszystkie rurki. Spadł na zimną podłogę i wtedy się przebudził. Zmęczony i zdezorientowany poczuł pulsujący ból w palcach u dłoni. Spojrzał na nie i krzyknął. Paznokcie samoistnie zaczęły się wydłużać i wykrzywiać na końcach, zamieniając się w ostre szpony. Ręce pokryły się śliskimi łuskami w niewiarygodnym tempie. 
          Sam spróbował stanąć i zawołać po pomoc, ale słowa uwięzły mu w gardle. Zaczął się krztusić, a z ust wydobył się długi, trzepoczący język. Po plecach przeszło go mrowienie, a wtedy chłopak wydał z siebie zwierzęcy ryk. 
           Padł na czworaka, a za nim poruszał się jego gadzi ogon. Oczy chłopaka zamieniły się już w szparki, a z jednego wypłynęła mała łezka. 
        Stworzenie wyczuło coś nosem i spojrzało na drzwi, które w tym momencie się otworzyły. Do sali wbiegła pielęgniarka i podeszła do pustego łóżka. Wpatrywała się w porozrzucane po podłodze rurki i już miała się po nie schylić, kiedy zobaczyła potwora patrzącego prosto na nią.  
       Krzyknęła, a wielki gad skoczył, wbijając w nią swoje szpony. Biała, zimna posadzka spłynęła krwią.
Koniec rozdziału 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Snow-Falling-Effect