Music

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Rozdział 2.9

       Czwartek, 16 czerwca 2016, godzina 16:53
   Przez mroczny nieboskłon nie przebijał się żaden promyk słońca. Od jakichś dwudziestu minut nieprzerwanie padał deszcz, którego krople uderzały cały czas w okna w pokoju Daniela. 
      Siedemnastolatek leżał na łóżku i wpatrywał się w biały sufit, próbując uporządkować swoje myśli. Po ich krótkiej rozmowie w kuchni Mike wyszedł z domu, a niedługo potem rozpadało się na dobre. Daniel miał ochotę odwiedzić Maddie w szpitalu, ale zadzwonił do niego ojciec mówiąc, żeby w taką pogodę nie przyjeżdżał. 
       Młody Swanson zastanawiał się, jakim sposobem brat pozbył się swojego gipsu. Miał go wczoraj rano, ale Daniel nie przypominał sobie, żeby Mike miał jakieś unieruchomienie popołudniu. Nastolatek nie miał wtedy również poczucia, że coś mu umyka, że coś jest nie tak. Dopiero po dotknięciu brata wspomnienie powróciło. I wtedy go olśniło. 
       Daniel nie mógł pamiętać o gipsie, bo coś mu na to najwyraźniej nie pozwalało. Ta sama rzecz mogła jednak odwrócić swoje działanie. Tą rzeczą musiała być magia. 
      - Magia - Swanson powiedział cicho sam do siebie. - Ale niby jakim cudem? 
       Czy Mike bawił się czarami? A jeśli tak, to jak się ich nauczył? Jak się dowiedział? A może po prostu jest moim bratem i też ma jakieś zdolności...
        Burza myśli nie pozwalała mu odetchnąć. Krople deszczu uderzały miarowo w okna i spływały po szybach niczym wodospad. Panująca na zewnątrz ciemność z czymś się Danielowi kojarzyła. Chłopak wpatrywał się w nią przez kilka sekund i przed oczami zamajaczył mu obraz. 
      Znajdował się w oświetlonym magazynie, który widział całkiem niedawno. Tym razem pomieszczenie wydawało się być sterylnie czyste, bez ani jednej kropli krwi. W powietrzu nie utrzymywał się również odór ludzkich ciał. Jedna rzecz jednak pozostała bez zmian. Daniel nie był w magazynie sam. 
         Przy ścianie wił się ogromny wąż o czarnych jak noc łuskach. Co kilka sekund z paszczy wyłaniał się różowy języczek, a monstrum posykiwało złowrogo. Wtedy zwierzę zwróciło głowę w stronę Daniela i przemówiło ludzkim głosem:
         - Czekam na ciebie, chłopcze. Mój mały przyjaciel przyprowadzi cię do mnie. 
         Gad zamknął paszczę, a Daniel wrócił do rzeczywistości. Nastolatek spojrzał na swoje roztrzęsione dłonie i jęknął. Mój mały przyjaciel, pomyślał. Co ten potwór miał na myśli? Gdzie jest Octavian, do cholery?! Nigdy go nie ma, kiedy jest potrzebny. Co ja mam robić? 
         Z podłogi dobiegł go cichy syk. Daniel otworzył szeroko oczy i zobaczył wijącego się węża przy nodze od łóżka. To jest ten przyjaciel... Gad spojrzał na chłopaka, jakby usłyszał jego myśli i wysunął na moment język, którzy zatrzepotał w powietrzu. Kiwnął głową w jego kierunku i zaczął sunąć do otwartych drzwi. Swanson patrzył na niego w całkowitym bezruchu. Zwierzę chyba się zirytowało, bo po raz kolejny kiwnęło na nastolatka głową i zasyczało głośno. Chłopak przełknął ślinę, zszedł z łóżka i powoli wyszedł z pokoju. 
           Już na dole otworzył drzwi wejściowe, a przed domem zobaczył istny potop. Trawa na podwórku zamieniła się w błoto i jedynie ścieżka prowadząca do chodnika nadawała się do przejścia. Z czarnego nieba padał deszcz, a podmuchy silnego wiatru atakowały gałęzie rosnących dookoła drzew. Droga, po której jechało kilka samochodów, wydawała się być zatopiona. 
         - Boże - Daniel nie wierzył własnym oczom. - Co się dzieje? 
           Wąż będący już na podwórku zasyczał, przypominając o swoim istnieniu. Swanson wzdrygnął się, założył szarą bluzę z kapturem, którą zdjął z wieszaka i wyszedł w mrok.

***

     Ciemność spowiła niebo nad bezkresem wód, a Mona wpatrywała się w nią zachwycona. Wiatr szumiał jej w uszach, a krople siarczystego deszczu spadały na twarz. Trzymała dłonie w górze i przyglądała się swojemu dziełu. Już od dłuższego czasu próbowała wywołać sztorm, ale przywiązanie do jaskini znacznie ograniczało jej zdolności. Dziewczyna poczuła złość na tych, którzy jej to zrobili. Przelała całą swoją nienawiść na niebo i wodę, żeby mieszkańcy Wildfire przypomnieli sobie o istnieniu istot potężniejszych od siebie, żeby przypomnieli sobie o potędze natury. 
    Tymczasem w jaskini Ricky próbowała wyciągnąć od Meredith jakiekolwiek informacje. 
       - Co ona wyprawia tam na zewnątrz? Czemu zrobiło się tak zimno? Czemu ja ledwie się słyszę?  
      Meredith stała i wpatrywała się w wyjście do jaskini, za którym rozciągało się morze. Dziewczyna czuła lęk.
       Na zewnątrz Mona miała niewyobrażalną ochotę zatopić całą okolicę. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić w tamtej chwili. Nie miała dostatecznie dużo siły. Poza tym nie chciała, żeby niektórzy mieszkańcy Wildfire zapuszczali się na jej plażę. Jeszcze by im przyszło sprawdzić jaskinię. 
         I wtedy opadła z sił. Zaczęła ciężko dyszeć i spojrzała na swoje dłonie, jak gdyby ktoś założył jej niewidzialne kajdany. 
        - Już niedługo - wyszeptała Mona, zgrzytając zębami. 
          Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jej moc sięgnęła tylko części miasteczka. 
    - Już niedługo. - Powtórzyła i wróciła do jaskini, cała mokra i rozwścieczona. Bynajmniej nie z powodu tego, że obie jej stopy były oblepione piaskiem.  

***
          
         Phoebe i Zayn przystanęli przy pustej, brązowej ławeczce na trasie wokoło wielkiej polany. Oboje dyszeli po przebiegnięciu kilku okrążeń i postanowili zrobić sobie krótką przerwę. 
        - Jezu - powiedziała nastolatka, ocierając pot z czoła. - Jeszcze chwila i padnę. 
          Zayn spojrzał na nią i przesunął na prawo czarne włosy wpadające mu do oczu. 
        - Obetnij se tę grzywę - mruknęła Phoebe.
          Norton uśmiechnął się tylko i zaczął wachlować dłonią. Obok nich przebiegł jakiś mężczyzna. 
      Nastolatkowie spojrzeli na niebo. Z północnego zachodu nadchodziły burzowe chmury, a w okolicy powoli zaczynało wiać. 
        - Miało być dzisiaj słonecznie przez cały dzień - zdziwił się Zayn. 
          Po rozmowie z mamą oglądali razem wiadomości i w trakcie prognozy pogody nie było mowy o jakiejkolwiek burzy. 
       - Zbierajmy się - powiedziała Phoebe i oboje spokojnym krokiem zaczęli iść w stronę wyjścia z polany. - Miałeś opowiedzieć, co tam z mamą? 
        - Mówi, że chce się zmienić - oznajmił Zayn, a podmuch wiatru zmierzwił mu włosy. - Mam nadzieję, że na serio. 
          Phoebe uśmiechnęła się do niego ciepło. 
         - Jestem pewna - powiedziała siedemnastolatka i poczuła pierwsze krople deszczu. - Tylko nie to. - Jęknęła. - Zayn, chodź szybciej. 
         Chłopak nie zareagował. Phoebe spojrzała na niego, a wtedy rozpadało się na dobre. W parę sekund całkiem przemokła. Po twarzy Zayna spływała woda, ale on nie zwracał na to uwagi. Jego wytrzeszczone oczy wpatrywały się w coś za Phoebe. 
       - Wszystko w porządku? - dziewczyna starała się przekrzyczeć ulewę. - Zayn, co jest?
         - Właśnie widziałem Arię - wyszeptał Norton, a Phoebe zaniemówiła. 
         - Co takiego? - zawołała. - Gdzie?
         - Tam biegła - westchnął szesnastolatek i sam zaczął biec przed siebie. 
       - Zayn! - krzyknęła Phoebe i podążyła za nim, a przemoknięte ubranie oblepiało jej całe ciało. 
            Norton rozpędził się, ale Phoebe była równie szybka. Na corocznym maratonie na 5 kilometrów biegli zawsze obok siebie i przekraczali linię mety razem, tylko kilka minut po Danielu, który zdawał się być urodzonym biegaczem. 
     Teraz jednak nastolatka miała utrudnione pole manewru. Ubranie bardzo ją spowalniało, a poza tym robiło jej się coraz zimniej. Nie zatrzymywała się jednak, bo nie chciała zgubić Zayna z oczu. 
            Chłopak wybiegł z terenu polany i zniknął Phoebe za drzewami.
           - Zayn! - krzyknęła siedemnastolatka, ale nie dostała odpowiedzi. - Zayn!!!
            Ulewa skutecznie ją zagłuszała. Wiatr szumiał jej w uszach, a ona sama czuła się, jakby stała na środku plaży. 
           - Zayn! - jęknęła cicho i przystanęła. 
             Miała ochotę się rozpłakać. Zayn zostawił ją samą, tak po prostu. 
     I wtedy ktoś przebiegł między drzewami. Phoebe rozpoznała czarny t-shirt przyjaciela. Zacisnęła wargi i zaczęła biec jeszcze szybciej niż wcześniej. Po kilkunastu sekundach zobaczyła Nortona, który przeskakiwał właśnie spróchniały pień. 
           Dobiegła do niego i złapała za ramię. Zayn odwrócił się, a ona mruknęła:
          - Miło, że mnie zostawiłeś. 
          - Widziałem Arię - przyjaciel mówił głosem robota. Wyglądał, jakby był w jakimś transie. A może po prostu zobaczył zaginioną przed miesiącem dziewczynę, w której miał przypadek się zakochać. 
           - Już mówiłeś - burknęła Phoebe, zła i na Nortona i na paskudną pogodę. 
           - Jest - zawołał nagle Zayn i już chciał biec, ale zobaczył że Phoebe nie ruszyła się nawet o krok. - Naprawdę ją widziałem. 
             Phoebe przymknęła oczy, pokiwała tylko głową i zaczęli biec. 
      Mijali drzewa, krzaki jak i ludzi spieszących do domów. Zayn co jakiś czas wykrzykiwał, że widzi Arię, ale Phoebe widziała tylko mignięcia wśród zarośli. Nie chciała jednak uświadamiać jeszcze przyjaciela, że Aria to najprawdopodobniej tylko wytwór jego stęsknionej wyobraźni. Widziała w jego oczach, jak bardzo pragnął zobaczyć zaginioną ukochaną. Phoebe nie chciała odbierać mu nadziei. 


***

          Z perspektywy Daniela:
          Gdzie ty mnie prowadzisz?, miałem ochotę zapytać, ale wiedziałem że ten głupi gad nic mi nie powie. Może spojrzy tylko na mnie tymi swoimi wężowymi ślepiami i syknie...
      Westchnąłem głośno, kiedy po raz setny wdepnąłem w kałużę. Wybrałem sobie najgorszą pogodę na takie spacerki. Bluza, którą miałem na sobie była już cała przemoknięta, ale na razie nie odczuwałem jeszcze zimna. Jeszcze. 
         Zastanawiałem się, co zrobię już na miejscu. Nie miałem przy sobie żadnej broni, nie licząc tego sztyletu który podarował mi Octavian. Nie miałem również żadnego planu. Świetnie, mruknąłem. Idziesz na spotkanie z wielkim wężem zupełnie nieprzygotowany. 
          Znajdujący się kilka metrów przede mną gad przystanął, to i ja się zatrzymałem.  Przed sobą miałem szary magazyn, dokładnie ten z mojego snu. Wzdrygnąłem się. Już od dawna nie widziałem innych ludzi, ale tutaj było jakieś pustkowie. Oprócz budynku obok dookoła mnie była tylko nisko przystrzyżona kołysząca się trawa. Nie liczyłem oczywiście jakiegoś domku, który stał bardzo daleko. Dopiero teraz dotarło do mnie, że już nie pada. Nawet nie zauważyłem. kiedy przestało. 
      A więc, pomyślałem, o to jestem. Wąż syknął i zniknął wewnątrz magazynu. Wziąłem głęboki oddech i podążyłem za nim. Ostatni raz spojrzałem na niebo, bo dotarło do mnie, że nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek je zobaczę. 


***

         - Zayn - głos Phoebe wyrażał wszystko. Jej zmęczenie, ból i słabo opanowaną złość. - Ile jeszcze masz zamiar tak biec? 
              Norton przełknął ślinę i już miał odpowiedzieć, ale oczy mu się rozjarzyły, a usta ułożyły w uśmiech:
           - Widziałaś ją? 
             Twarz Phoebe pozostała niewzruszona. Nie, nie widziała nikogo, ale przecież nie chciała mu odbierać nadziei, prawda? Przecież była dobrą przyjaciółką i nie chciała zostawiać go samego, kiedy biegł za marzeniem. Prawda? Przecież wcale nie była zmęczona i nie chciała gdzieś usiąść po prostu i odetchnąć...
           - Nie. - Powiedziała tylko. 
              Oczy Zayna posmutniały, ale Phoebe odwróciła wzrok. 
           - Chodź! - westchnęła i przyspieszyła. 
              Norton również przyspieszył. 


***
            Z perspektywy Daniela:
          - Więc to o tobie mówił...
            Głos mężczyzny jest niski, całkiem zwyczajny. Nie żebym się spodziewał jakichś posykiwań, czy coś z tych rzeczy. Wcale. 
          - Kto, jeśli mogę spytać? - pytam ironicznie, ale grzecznie. 
            Od grzeczności jeszcze nikt nie umarł, przynajmniej taką mam nadzieję. 
         - Mroczny - mówi Czarny Wąż i wreszcie mogę zobaczyć jego twarz, którą skrywał do tej pory w cieniu. 
       Brązowe włosy ma krótko przystrzyżone, a czarne oczy czujnie się we mnie wpatrują. Mężczyzna jest ubrany w biały t-shirt i niebieskie rybaczki. 
        Wcale nie spodziewałem się zobaczyć ogromnego węża czekającego tylko, aby mnie pożreć. 
        - A czemu o mnie mówił? - pytam i kątem oka dostrzegam, że nie jesteśmy sami. Pod każdą ze ścian wiją się gady i patrzą na mnie rozleniwionym wzrokiem. Ich ślepia zdają się mówić "już wkrótce cię pożremy". 
          - Nie udawaj takiego skromnisia - śmieje się mężczyzna. - On się ciebie obawia, bo nie wie czy stanowisz zagrożenie. Jesteś nowością, a nowości trzeba obserwować bo mogą stać się niebezpieczne.       
           - Aha - mruczę tylko. 
       Mam mętlik w głowie, a widok otaczających mnie zwierząt nie poprawia mi humoru. 
      - Nie musisz się mnie bać - parska mój rozmówca i mruga do mnie okiem. - Nie zamierzam cię zabić. Ja mam cię jedynie sprawdzić...
      - Dlatego Mroczny uwolnił cię z Podziemia? - pytam, a mężczyzna patrzy na mnie zszokowany. 
      Od razu wiem, że mam rację. Ta myśl przyszła znikąd, ale wydawała się być sensowna. Czarny Wąż już kiedyś umarł, ale Mroczny w jakiś sposób otworzył wrota do świata umarłych i go z niego wypuścił. 
      - Nie wiem, jak się dowiedziałeś, ale to prawda - odpowiada mężczyzna, udając beztroskę, ale widzę, że jest spięty. 
         - Czytam książki - oznajmiam krótko.
       - To bardzo dobrze - mówi Czarny Wąż i patrzy na jednego ze swoich ulubieńców, który owinął mu się wokół nogi. - Prawda, że cudowny?
        - Nie za bardzo lubię węże - mówię szczerze, a gad patrzy na mnie i syczy złowrogo. - Wolę koty. 
         - A no tak, masz jednego - szepcze mężczyzna. - Mam nadzieję, że nic mu nie jest? - Pyta z uśmiechem. 
         Moją twarz wykrzywia zaskoczenie. Tofik, myślę. Kiedy pojawił się ten mały wąż, jego nie było w pobliżu...
       - Już się tak nie martw - Czarny Wąż macha dłonią, widząc moją minę. - Nic mu nie zrobił. 
          Mówi to takim głosem, że postanawiam mu uwierzyć. 
        - A co się stało z tą twoją koleżanką? - pyta nagle czarodziej. 
       - Z kim? - dziwię się, ale po chwili domyślam się o kogo mu chodzi. - Z Meredith? Nie widziałem się z nią od wczoraj. 
        - Mam nadzieję, że nic jej nie będzie - prycha Czarny Wąż i uśmiecha się złośliwie. - Tak samo jak twojej siostrzyczce i jej chłopaczkowi. 
        Patrzę na niego i wykrzywiam mimowolnie usta. On widzi to i uśmiecha się jeszcze szerzej. Dyskretnym ruchem wyjmuję sztylet, który mam w pochwie przewieszonej przez jeansy. Szybko robię zamach i rzucam nim, celując w brzuch czarodzieja. 
Ciąg dalszy nastąpi...

1 komentarz:

  1. Hej ;)
    Jestem na razie po lekturze prologu i pierwszego wpisu (gdzie zresztą zostawiłam po sobie komentarze), ale uznałam, że warto dać o sobie znać. Na razie mnie masz, więc wrzucam bloga polecanych u siebie. Na dniach powinnam spokojnie nadrobić całość, bo jestem zaintrygowana, tak więc wypatruj moich opinii pod kolejnymi wpisami :D
    Swoją drogą, pozdrawiam kolegę z pięknego Wrocławia! :3

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń

Snow-Falling-Effect