Music

poniedziałek, 10 lipca 2017

Rozdział 3.1

         Piątek, 17 czerwca 2016, godzina 9:57
           Z perspektywy Daniela:
       Po przebudzeniu jestem zazwyczaj nie do życia, ale nie tego dnia. Piątek dla większości nastolatków jest czasem wytchnienia, zapowiedzią nadchodzącej wolności nawet wtedy, kiedy rok szkolny został już zakończony. 
        Piątek sam w sobie jest dniem wyjątkowym. Wtedy Wildfire naprawdę zaczyna tętnić życiem, choć w tygodniu też nie można narzekać. Kluby wypełniają się masą nastolatków kipiących hormonami, a puste zazwyczaj ulice rozbrzmiewają głośnymi rozmowami i muzyką. 
    Nazywanie Wildfire miasteczkiem – choć tak się już przyjęło – jest niedopowiedzeniem. Jeśli wierzyć tablicy stojącej przy wjeździe do miasta, mieszka u nas na stałe 35 109 obywateli. Moim zdaniem to nie mało, ale o tym może kiedy indziej.
          Zazwyczaj z rana nie rozmyślam tak nad miejscem, w którym się wychowałem. Może to z powodu wczorajszego dnia, kiedy ogromny wąż próbował mnie zabić? Albo dlatego, bo moi najbliżsi przyjaciele Zayn i Phoebe dowiedzieli się o tej całej sprawie z Ciemnością itp.? Tak, to dlatego wzięło mnie na wspominki.
          Podnoszę głowę i opieram się prawym łokciem o poduszkę. Przeciągam się, bo spanie na podłodze – nawet na miękkim kocu – nie należy do najprzyjemniejszych. Przypominam sobie, czemu wybrałem takie miejsce na spoczynek. Przez pół nocy Octavian opowiadał moim przyjaciołom i mnie o wszechpotężnej Ciemności i o tym co prawdopodobnie mnie kiedyś tam czeka. Było tego tak dużo, że postanowiliśmy okupować salon zamiast mojego pokoju i tam poszliśmy spać. 
        Patrzę na Zayna, który leży kilka metrów dalej wciąż pogrążony we śnie. Spoglądam w lewo, ale na kocu Phoebe nikogo nie ma. 
            W głowie zapala mi się czerwona lampka i postanawiam obudzić przyjaciela:
       – Zayn – mówię, ale szesnastolatek nie reaguje. – ZAYN! – Podnoszę głos i szturcham go. 
             Norton otwiera zaspane oczy i patrzy na mnie pytającym wzrokiem. 
             – Phoebe zniknęła. 
       – Jak to zniknęła? – Zayn powstrzymuje się od ziewnięcia, ale słabo mu to wychodzi. 
             – Musiała wcześniej wyjść – stwierdzam, zastanawiając się czemu.
      – Może rodzice do niej zadzwonili – zastanawia się Norton, a ja po chwili niedowierzania kiwam głową. 
            – Zadzwonić do niej? – pytam cicho. 
            Głos w głowie mówi mi, że nic jej nie jest, ale jednak...
            – Zadzwonię – mówię sam do siebie i wybieram numer przyjaciółki. 
            Po kilku sekundach słyszę głos Phoebe i kamień spada mi z serca.
            Na pytanie, czemu tak zniknęła, nastolatka z lekką irytacją odpowiada:
            – Moi rodzice stwierdzili, że jestem nieodpowiedzialna. Mam szlaban. 
           – Co takiego? – nie wierzę własnym uszom. – Z jakiego powodu?
       – Moi szanowni rodzice martwili się o mnie, ale nie pomyśleli by do mnie zadzwonić. – Głos Phoebe jest przesycony sarkazmem. – Gdy im o tym wspomniałam, tata zarzucił mi kłamstwo i mam zakaz wychodzenia z domu. 
           – Mogę wyjaśnić twojemu tacie – zaczynam, ale Phoebe przerywa mi wpół zdania:
        – To nic nie da. Moi rodzice są źli również na ciebie i Zayna. Wątpię, czy twoja wizyta poprawiłaby moją sytuację. 
           – Przykro mi – mówię, a Phoebe oznajmia że rodzice każą jej kończyć. 
    Z lekkim zdziwieniem odkładam komórkę na koc, a Zayn patrzy na mnie zaciekawiony.
           – No i co? – powtarza. – Co się stało?
        Mówię o tym, co powiedziała mi Phoebe. Zayn marszczy brwi, a po chwili stwierdza że rodzice dziewczyny są pojebani. Trudno się z nim nie zgodzić.
         Wstajemy i idziemy do kuchni, bo mamy ochotę na śniadanie. 
    W przedpokoju Zayn widzi swoje odbicie w lustrze i otwiera szeroko oczy. Błyskawicznie zaczyna układać swoje czarne, niesforne włosy ale one nie dają się ugłaskać tak łatwo. Chłopak ma taką minę, jakby przegrał życie. 
         Na mojej twarzy wykwita szeroki uśmiech, kiedy wchodzimy do kuchni. 
         – Co jemy? – pyta mój przyjaciel, a ja sprawdzam co mamy w lodówce.
      – Ser, jajka, wędliny – po kolei wymieniam jej zawartość. – Jest! – Wykrzykuję z eureką. 
    Zamykam lodówkę, a na blacie kładę karton mleka. Później wyciągam z szafki opakowanie płatków śniadaniowych w kształcie muszelek – to moje ulubione, jeśli musicie wiedzieć – a po chwili znajduję dwa średniej wielkości talerze. Zayn w międzyczasie wlewa mleko do metalowego garnka i kładzie na gazie. 
     Czekamy kilka minut i siadamy przy stole w jadalni. Sypię mnóstwo płatków, zalewam gorącym mlekiem i zaczynamy pałaszować. Od dzieciństwa kocham płatki i nie zamierzam się z nimi rozstawać. Moje rodzeństwo natomiast od dawna za nimi nie przepada, więc jest ich więcej dla mnie! Cudnie, prawda?
         – Gdzie w ogóle podziewa się Mike? – pytanie Zayna przerywa nasze milczenie. 
         Nie mam na to odpowiedzi. Od wczorajszej kłótni nie widziałem braciszka.
         – Nie wiem – mówię i kończę posiłek. 
       Wstaję od stołu i idę na piętro dowiedzieć się, czy Mike wrócił przynajmniej na noc. W jego przypadku nigdy nie jest to pewne. 
        Pokój chłopaka jest pusty, a mnie zaczyna ogarniać irytacja. Schodzę z powrotem na dół i wracam do kuchni, gdzie zostawiłem telefon. Wybieram numer Mike'a, ale po dłuższym oczekiwaniu nikt nie odpowiada. Ze zmarszczonym wciąż czołem dzwonię do taty, by poinformować go o nieobecności piętnastolatka. 
        – Co takiego? – głos mężczyzny wybija się ponad szpitalny gwar. – Co to znaczy, że nie wrócił?
      – Że nie wrócił – parskam, a po chwili dodaję: – Wczoraj po obiedzie wybiegł z domu i od tego czasu go nie widziałem,
         Po drugiej stronie słuchawki zapada cisza.
       – Pewnie spał u jakiegoś kolegi – oznajmia w końcu tata, a ja otwieram szeroko oczy.
       – Aha. – Nie wierzę własnym uszom. 
      – Nie musisz się tak wszystkim przejmować – w głosie mężczyzna pojawia się dziwna nuta, której nie potrafię rozszyfrować. – Może Mike potrzebował pobyć przez chwilę sam...
       Teraz już jestem pewien, że mój ojciec został porwany przez kosmitów. Chyba, że...
      – Tato – zaczynam cicho, patrząc na Zayna który posyła mi zaniepokojone spojrzenie. 
      – Tak? 
    Ja znam tylko jeden powód, który wywołałby u brata chęć ucieczki, ale to nie może być prawda.
      – Dlaczego Mike miałby chcieć pobyć sam?
      Richard nie odpowiada, a ja jestem już pewny że znam odpowiedź. 
      – Tato? Tato!!!
      – Wasza mama wróciła do miasta.
     Głos ojca dociera do mnie z bardzo daleka, pewnie dlatego że upuściłem przed chwilą telefon. Komórka spada na ziemię, obudowa z tyłu z łatwością odpada a bateria jedzie po posadce. Zayn patrzy na mnie w szoku, a ja mam ochotę się przewrócić. 
      Opieram się o stół i dopiero po chwili do mnie dociera, że przyjaciel zadał mi pytanie. 
     – Moja matka... – więcej słów nie chce przejść mi przez gardło, ale na twarzy Nortona pojawia się zrozumienie. 
      Siadam na krześle i ukrywam twarz w dłoniach.
      Przez kilkanaście sekund panuje cisza, którą przerywa dzwonek do drzwi. 
      – Spodziewasz się kogoś? – pyta Zayn, a ja kręcę głową. 
      – Możesz?  przyjaciel od razu wie, o co mi chodzi.
      Wstaje od stołu i idzie do drzwi. Otwiera je i słyszę jego pytanie:
      – Nathan?
    Przez moment zastanawiam się, czy znam jakiegoś Nathana. Wychodzę z jadalni i powoli podchodzę do drzwi. 
    W drzwiach stoi szesnastoletni Nathan Howard, brat Ricky. Jego krótkie włosy są równie brązowe jak jego siostry, ale wzrostem jej nie dorównuje. Ode mnie jest niższy z 8 centymetrów, a od Zayn 10. Patrzy na nas i nie wie, od czego zacząć. 
       – Hej, Nathan  witam go, a chłopak wreszcie z siebie wykrztusza:
       – Ricky zniknęła.
Ciąg dalszy nastąpi...

1 komentarz:

Snow-Falling-Effect