Music

sobota, 3 czerwca 2017

Rozdział 2.7

    - Czyli co chce mi pan powiedzieć? - zapytał Daniel, wpatrując się uporczywie w Octaviana. - Człowiek-wąż terroryzuje Wildfire?
     Siedemnastolatek siedział po turecku na swoim łóżku i oczekiwał na odpowiedź mężczyzny, który patrzył na niego z założonymi rękami. W końcu Octavian burknął:
   - Najkrócej mówiąc, tak. 
   - No dobra - Daniel potarł swoje dłonie. - Co w takim razie mam robić? 
     Octavian zrobił dziwną minę, a Swanson parsknął:
   - Proszę tak na mnie nie patrzeć! Mówił pan, że mnie wszystkiego nauczy... No to proszę mnie uczyć. 
      Daniel w myślach wyobraził sobie siebie walczącego z armią wielkich węży. On sam, jeden jedyny, na przeciwko niezliczonej masy potworów. W dłoni dzierży długi srebrny miecz połyskujący w świetle księżyca. Słyszy syki gadów, które już nie mogą doczekać się posiłku. Ich śliskie łuski przyprawiają go o mdłości. Zwierzęta zbliżają się nieuchronnie, ale on stoi pewnie. Już mają się na niego rzucić, gdy...
    - Danielu - głos Octaviana sprowadził siedemnastolatka do rzeczywistości. 
    - Tak? - zapytał chłopak cicho. - Mówił pan coś?
      Twarz mężczyzny wykrzywił grymas. Niecierpliwy człowieczek, stwierdził Daniel. 
    - Tak, mówiłem. - Twarz Octaviana była prawie cała czerwona.
       Biedny, pomyślał Swanson, ma skórę naczynkową... 
      Mężczyzna machnął szybko prawą dłonią i na oczach obu zmaterializowała się stara, brązowawa skrzynia. Pewnie kiedyś była brązowa, pomyślał Daniel, bo teraz to do brązu niepodobne. 
    - Coś chciałeś powiedzieć? - zapytał Octavian, bo Swanson otworzył nienaumyślnie usta.
      - Ja? - Daniel wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Skądże. 
      - To dobrze - mruknął członek Rady i włożył mosiężny klucz do zamka skrzyni. Kiedy podnosił jej wieko, rozległ się nieprzyjemny dźwięk, a po pokoju rozprzestrzeniły się drobinki kurzu. 
    - Co to ma być? - parsknął Swanson, machając rękoma, by nie dopuścić do siebie brudu. - Ja jestem uczulony na takie rzeczy. Mam alergię!!!
         Octavian burknął, że to nie jego wina i wyciągnął ze skrzyni jakąś rzecz owiniętą w brudną szmatę. Daniel zmrużył oczy, ale mężczyzna już odwijał materiał. Oczom chłopaka ukazał się niecodzienny widok. Octavian podszedł do niego i podał mu przedmiot trzymany w dłoni. 
          Daniel przez chwilę nie wierzył własnym oczom. W rękach miał pięknie wykonany sztylet, którego czarna rękojeść idealnie leżała mu w dłoni. Ostro zakończone narzędzie wyglądało na śmiercionośną broń. 
      - To dla mnie? - zapytał nastolatek, na co Octavian pokiwał głową. 
   - Potrzebujesz czegoś do obrony, ale w starciu z Czarnym Wężem może to nie wystarczyć...
       Swanson spojrzał na mężczyznę z niepokojem. 
     - Czego będę potrzebował? 
    - Aktywnej magii - odparł Octavian i wyciągnął ze skrzyni księgę oprawioną w ciemną skórę. 
    - Na razie to widzę tylko przyszłość - burknął Daniel i spojrzał w okno. - I nic poza tym...
     - Przede wszystkim to musisz uwierzyć w siebie - stwierdził członek Rady. 
     - Jakby to było takie proste... - westchnął nastolatek, patrząc na swoje stopy. 
     Przez całe dotychczasowe życie raczej w siebie nie wierzyłem... Wątpię, żeby to się miało zmienić w ciągu jednego dnia. 
     - Nie myśl o tym - poradził Octavian, jakby czytając mu w myślach. - Przeszłość tylko cię ogranicza. Zrób krok ku nieznanemu, a może wtedy zobaczysz, że możesz zrobić wszystko. 
       - Naprawdę pan tak myśli? - zapytał Daniel cicho. 
       W głębi ducha spodobały mu się słowa mężczyzny. Może nie były oryginalne, ale prawdziwe. 
   - Tak - odpowiedział Octavian i spojrzał na zegarek na prawej ręce. - O nie! - Wykrzyknął. 
       - Co jest? - Daniel spojrzał na niego zdziwiony. - Wszystko w porządku?
      - Jestem już spóźniony! - mruknął mężczyzna i rzucił Swansonowi trzymaną w ręce książkę. 
         Daniel złapał wolumin, a Octavian przed wybiegnięciem z pokoju rzucił jeszcze:
       - Poczytaj stronę dwieście trzydzieści cztery. Tam jest rozdział o Czarnym Wężu. 
        Swanson wykrzywił wargi i spojrzał na gruby tom z niechęcią. Nie miał najmniejszej ochoty na pogrążanie się w lekturze o tak wczesnej porze. Owszem, lubił czytać książki, ale nie rano. To za bardzo przypominało bycie w szkole. 
         Z ociąganiem otworzył księgę na stronie podanej przez Octaviana i zaczął czytać. Po kilku minutach zdał sobie sprawę, że robi to na głos. Westchnął i ponownie zanurzył się w tekście. 
   Daniel dowiedział się, że Czarny Wąż był kiedyś czarodziejem potrafiącym kontrolować węże. Podczas pewnego eksperymentu na jadzie tych gadów wylał na siebie zawartość jednej z fiolek. Z początku nic się nie działo, ale po dłuższym czasie mężczyzna zdał sobie sprawę, że przeobraża się w węża. Próbował temu zapobiec, ale nie udało mu się to. Transformacja się dokonała i czarodziej nie wiedział, co z tym faktem zrobić. Zwrócił się o pomoc do swoich najbliższych przyjaciół, ale oni przerazili się i odwrócili od niego. Mężczyzna wpadł w taką złość, że zmienił się z powrotem w człowieka i wkrótce udało mu się zapanować nad przemianami. Pod wpływem instynktu zaczął atakować zwierzęta, a później również i ludzi. Jego dawni przyjaciele próbowali mu przeszkodzić, ale on z pomocą innych węży pokonał ich i urządził krwawą ucztę. 
        Nie było napisane jak, ale Czarny Wąż został unicestwiony i trafił do Podziemia.
       - Do Podziemia? - Daniel zmarszczył brwi. - To on umarł i powrócił na świat? 
        Nastolatek czytał dalej i otworzył usta. 
        Dalszy tekst mówił o Strażnikach Podziemia, którymi jak na ironię były węże.  
        Czyli pupilki pozwoliły mu wyjść?, pomyślał Swanson. 
        Ciszę przerwał dźwięk przychodzącego połączenia. Daniel spojrzał na ekran telefonu i odebrał: - Tak, tato? O co chodzi?
         Siedemnastolatek wsłuchał się w odpowiedź ojca i wrzasnął: 
       - ŻE CO???


***

     Biuro szeryfa przy Terrence Street było wysokim na dwa piętra gmachem zbudowanym z brązowej cegły. Daniel z rozpędem wszedł do środka i ruszył białym korytarzem w kierunku recepcji. Minął paru policjantów, którzy spojrzeli na niego zdziwieni, ale nie odezwali się ani słowem. 
           Swanson podszedł do mężczyzny stojącego za ladą i zapytał:
         - Przepraszam, gdzie jest pokój przesłuchań? 
           Policjant spojrzał na jakiś dokument leżący na biurku. 
         - Daniel Swanson? 
         - Tak - mruknął chłopak, a mundurowy wskazał mu odpowiednią drogę. 
           Siedemnastolatek podziękował i poszedł we wskazanym kierunku. Okazało się, że pokój przesłuchań znajdował się na tym samym piętrze co recepcja, a co chwilę na ścianie była przyklejona strzałeczka mająca tam pokierować. Wychodząc zza ostatniego zakrętu  Daniel zobaczył ojca rozmawiającego z szeryf Bynes, mamą Angeliki. 
            Kobieta spostrzegła go i uśmiechnęła się do niego ciepło, choć w jej oczach tliło się zaniepokojenie. 
        - Dzień dobry - odezwał się młody Swanson. - Ojciec Kyle'a naprawdę oskarżył mnie o napaść?
        - Kyle również - poprawił syna Richard i spojrzał na panią szeryf. 
     - Czy ojciec Kyle'a powiedział pani, że próbował mnie zaatakować we własnym domu? - zapytał Daniel z ciekawości. - A najpierw ogłuszył mojego tatę?
          Szeryf Bynes westchnęła ciężko, a Daniel pokręcił głową i mruknął:
        - Czyli się nie pochwalił...
        - Gdzie on w ogóle jest? - zapytał Richard. - Gdzie jest William?
         Wtedy otworzyły się drzwi do najbliższego pomieszczenia i ze środka wyszedł ojciec Kyle'a z nienawiścią wypisaną na twarzy. Kiedy zobaczył kto już na niego czeka, zacisnął tylko pięści.
        - Tylko bez takich - warknęła pani szeryf, widząc zachowanie mężczyzny. 
      - Zostałem pobity przez tego gnojka - warknął William, wskazując palcem na Daniela. - Patelnią!
     - Współczuję... - siedemnastolatek wykrzywił zęby i chciał coś dodać, ale ojciec powstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu. 
           Daniel spojrzał na tatę z ledwie dostrzegalnym uśmiechem.
        - Czy on dostanie jakąś karę? - zapytał Kyle, który pojawił się nagle na korytarzu. - Nie wiem, czy mój ojciec wspominał o tym, jak wczoraj Swanson zaatakował mnie przy wszystkich imprezowiczach...
    - Owszem, wspominał - odparła pani szeryf. - Nie wspomniał tylko faktu, że próbowałeś upokorzyć Daniela przy użyciu pewnego filmu. 
        - Co? - Kyle zmroził Daniela spojrzeniem, ale ten akurat nie patrzył w jego stronę. - Co to ma niby znaczyć? Z powodu jakiegoś głupiego filmu on miał prawo mnie zaatakować? 
      - Jak już sam powiedziałeś - zaczęła szeryf Bynes ostro. - Całe zdarzenie widział tłum. Wszystkie osoby z którymi miałam okazję rozmawiać, zaświadczyły jedno: twój film był zrobiony ze zdjęć wykonanych z ukrycia. Co za tym idzie, broniąc się tymże filmem ujawniasz fakt, że było to zachowanie stalkerskie a to podchodzi pod kilka paragrafów... 
          Kyle otworzył usta ze zdumienia i zazgrzytał zębami. Miał ochotę rozerwać panią szeryf na strzępy. 
        - Nigdy bym nie śledził takiego przygłupa - oznajmił ostro, patrząc na Daniela, który oparty o ścianę spoglądał na niego z niechęcią.        
      - Fakty mówią same za siebie - stwierdziła szorstko szeryf Bynes i zwróciła się do ojca Kyle'a. - Co do pana, sąsiad Swansonów widział pańskie włamanie do ich domu.
          - Co mi pani insynuuje? - zawarczał William i spojrzał na kobietę wilkiem. 
      - Nic - odparła krótko pani szeryf i kontynuowała: - Włamał się pan do ich domu i ogłuszył Richarda. Już nieważne jest w tym momencie czy chciał pan zaatakować Daniela czy nie. On miał prawo się bronić we własnym domu. 
            Daniel posłał szeroki uśmiech Williamowi, a mężczyzna cały się zatrząsł. 
         - Chodźmy - burknął do syna, ale Daniel zawołał tylko:
         - Nie tak szybko!  
            Kyle odwrócił się i zapytał głośno: 
          - Czego?
         - Pani szeryf - Swanson zwrócił się do kobiety. - Chciałbym oskarżyć ojca Kyle'a o włamanie się do mojego domu oraz zaatakowanie mnie. No i poza tym Kyle'a o upublicznienie tego chorego filmiku. 
         - Co? - William zrobił się cały czerwony na twarzy. - Gówniarzu...
         - Spokój - krzyknęła szeryf Bynes. - Finn - zawołała do przechodzącego obok mężczyzny. - Przypilnuj tych panów. - Powiedziała, wskazując na Kyle'a i Williama. - Daniel, Richard - zwróciła się do nich. - Chodźcie za mną. 
         - Dobrze - odezwał się Richard, który ostatni raz spojrzał na ojca Kyle'a, znikając za rogiem. 
            Oczy Williama mówiły: "nie wiesz z kim zadarłeś". 


***

          Poziom wody w jaskini podnosił się z każdą minutą. Ricky miała w oczach łzy przerażenia. W zasięgu wzroku nikogo nie było, a jej krzyki pozostawały bez odpowiedzi. Nastolatka nie wiedziała jak, ale ktoś postawił ją w nocy na nogi. Stała teraz ze związanymi kończynami i przeczuwała zbliżającą się śmierć. 
             Gęsia skórka rozprzestrzeniała się po całym ciele dziewczyny. 
          - Pomocy!!! - krzyczy Ricky głosem przesyconym strachem. - Błagam!
            Już masz dość?, dziwi się Głos. Przeraża cię malutka ilość wody...?
          - Nie chcę umierać! - woła Ricky, a Głos w jej głowie zaczyna się okrutnie śmiać. 
          Jesteś pewna? Umieranie jest szybkie. Po co żyć na tym okrutnym świecie, kiedy można odejść i mieć spokój... już na zawsze.
            Kojący Głos nie pozwala Ricky myśleć. Jego siła zwala ją z nóg, ale nastolatka nie zamierza upadać. Wie, jakby to się bowiem dla niej skończyło. 
           - Nie chcę umierać! - oznajmia Howard pewnym głosem. - Nie chcę!
             Czyżby? Chcesz mi powiedzieć, że twoja egzystencja cię zadowala? 
            Ricky mimowolnie marszczy brwi i patrzy na ciągle podnoszący się poziom wody, który teraz sięga jej talii. Dziewczynie robi się coraz zimniej, a Głos nie ustaje:
             Przypomnij sobie te wszystkie chwile, kiedy chciałaś go przytulić, ale nie mogłaś. Potrzebowałaś jego wsparcia, ale nie było go w pobliżu. Nie było go, bo... 
             ZERWAŁ Z TOBĄ!!! 
          Krzyk jest nie do zniesienia. Ricky chciałaby zatkać uszy, ale z powodu związanych rąk nie może tego zrobić. Zimno jej nie opuszcza, ale dziewczyna nie zamierza umierać.
           - No i co z tego że zerwał ze mną? - głos Ricky jest silny, nieuległy. - Było, minęło.
             Naprawdę mam w to uwierzyć? 
          - Czemu ty masz w to uwierzyć? - dziwi się nastolatka. 
            Co?
          - Przecież rozmawiam ze sobą - mówi Ricky i nagle coś sobie uświadamia. - To ty, prawda? Mona? 
          Głos już się nie odzywa, a poziom wody zaczyna się obniżać. Ricky oddycha z ulgą, ale zaczyna coraz bardziej drżeć z zimna. Czuje skurcz w nodze i z krzykiem upada na kamienną podłogę. Obija sobie plecy i wykrzywia z bólu usta. 
           - Nic ci nie jest? - pyta szorstko Mona, która wchodzi właśnie do jaskini. 
           - Czemu to zrobiłaś? - pyta Ricky, ale rozmówczyni nie udziela jej odpowiedzi. 
             Patrzy na nastolatkę i gorączkowo się nad czymś zastanawia. 
         W pomieszczeniu pojawia się Meredith z nietęgą miną. Mona spogląda na nią i pyta:
           - Znalazłaś? 
           - Nie - odpowiada dziewczyna. - Nie jest tak łatwo je znaleźć. 
       Ricky patrzy na nie z rosnącym zaciekawieniem. Miała zbierać informacje, to zbiera. 
         - Czego nie udało ci się znaleźć? - nastolatka zwraca się do Meredith, ale za nią odzywa się Mona:
       - Jak to czego? - mówi z uśmiechem na ustach. - Portalu do Podziemia, oczywiście. 
Ciąg dalszy nastąpi...

1 komentarz:

  1. Ciekawie napisane, czekam na dalsza czesc, milego dnia!
    wpadniesz do mnie i klikniesz w linki?
    http://nataliazarzycka.blogspot.com/2017/06/zaful-sammydress.html

    OdpowiedzUsuń

Snow-Falling-Effect